środa, 28 sierpnia 2024

Nikołaj Karpicki. Indolożka z Kijowa: Polityka neutralności Indii oburza Ukraińców. Wywiad z dr Julią Fil

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 29.08.2024.

– Główny powód wizyty był nadal polityczny – aby zademonstrować swoją neutralność polityczną. Nie słowem, ale czynem.  Jeśli uściskał rosyjskiego przywódcę, to znaczy, że powinien przyjechać do Ukrainy i w ten sam sposób komunikować się z prezydentem Ukrainy – mówi w rozmowie w PostPravda.Info dr Julia Fil, indolożka z Instytutu Orientalistyki w Kijowie o wizycie premiera Indii Narendry Modiego w Kijowie.

Ukraińskie społeczeństwo jest oburzone wizytą Modiego w Kijowie 23 sierpnia 2024 roku. Wszystko to z powodu kontrowersyjnego stanowiska Indii w sprawie wojny Rosji z Ukrainą. Indie zawsze wzywały do pokoju i dialogu, jednak gdy 8 lipca 2024 r. Modi ściskał Putina w Moskwie, Kijów został zaatakowany potężnym nalotem pocisków rakietowych. Jeden z nich trafił w największy na Ukrainie szpital dziecięcy Ochmatdyt. Po zakończeniu wizyty Modiego w Kijowie, Rosja ponownie zaatakowała całą Ukrainę pociskami rakietowymi i „szahidami”, a teraz Kijów ponownie cierpi z powodu braku prądu.

„Neutralność jest tradycyjną filozofią dyplomacji i polityki zagranicznej Indii”


Jak przetrwałaś ostrzał Kijowa?

Julia Fil: W naszym sąsiedztwie było kilka trafień, zeszłam więc na parking pod naszym domem. Spodziewaliśmy się, że ostrzał rozpocznie się w Dzień Niepodległości, kiedy Narendra Modi już opuścił Kijów, ale Putin postanowił poczekać jeszcze jeden dzień. Ostatni tak potężny ostrzał miał miejsce 6 sierpnia, kiedy rakieta uderzyła w szpital dziecięcy Ochmatdyt. Rakieta uderzyła też wtedy w naszą okolicę. Nie było prądu, więc syreny się nie włączyły. Tym samym przegapiłam alarm przeciwlotniczy, a kiedy doszło do eksplozji było już za późno, by zejść na dół. Musiałem więc tylko obserwować kolumny dymu z pocisków za oknem. Potem otrzymałam wiadomość, że w tym czasie Narendra Modi ściskał się z Putinem. Wszyscy w Ukrainie byli tym niezwykle oburzeni.

Może Modi przyjechał do Ukrainy, bo zdał sobie sprawę, że Putin go zszargał i trzeba coś z tym zrobić?

Przykro mi to mówić, ale gdyby nie wojna, gdyby nie Ochmatdyt, to nie wiem czy by przyjechał. Choć Modi jest bardzo pragmatycznym politykiem to myślę, że atak na szpital dziecięcy naprawdę poruszył go w ludzki sposób. Przyjechał do Kijowa, by pokazać, że zależy mu na tym co dzieje się w Ukrainie. Wierzę, że Narendra Modi, jako człowiek religijny z ludzkimi wartościami, chciał wesprzeć Ukrainę moralnie. Wielokrotnie mówił także w Moskwie, że szkoda, że ludzie umierają. Tym bardziej, że umiera tyle dzieci.

Oczywiście główny powód wizyty był nadal polityczny – aby zademonstrować swoją neutralność polityczną. Nie słowem, ale czynem. Jeśli uściskał rosyjskiego przywódcę, to znaczy, że powinien przyjechać do Ukrainy i w ten sam sposób komunikować się z prezydentem Ukrainy. W tym miejscu stanowisko Indii różni się od stanowiska Chin. Przecież chiński przywódca nie przyjechał do Ukrainy po wizycie w Moskwie.

Krążą pogłoski, że Narendra Modi przywiózł wiadomość od Putina do Zełenskiego.

Nie wiem skąd biorą się pogłoski, że Modi pracuje jako listonosz Putina. Modi jest bardzo podmiotowym politykiem, a Indie są podmiotowym krajem na arenie światowej. Zdecydował się przyjechać do Ukrainy na własną rękę i wszystko co mówi to jego osobiste zdanie. Nie zniży się do poziomu mówienia za kogoś innego. I nie wierzę, że Modi chciał przyjąć rolę mediatora między Putinem a Zełenskim.

Jakie były Twoje wrażenia ze spotkania z Modim?

Uczestniczyłam w spotkaniu z Narendrą Modim w hotelu Hyatt. Zebrała się tam diaspora, ukraińscy indolodzy i wszyscy zaproszeni przez Ambasadę Indii w Ukrainie. Nie darzę Modiego sympatią i trudno podejrzewać mnie o sympatyzowanie z partią rządzącą w Indiach. Dlatego też nie spodziewałam się żadnej emocjonalnej reakcji z mojej strony. Jednak kiedy widzi się na żywo człowieka legendę, to wciąż jest to nowe i ekscytujące uczucie. Przypomina to trochę moment, gdy nagle widzisz miejsce wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, które widziałaś setki razy na zdjęciach i ilustracjach książkowych. W takich chwilach trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

W przypadku Modiego było podobnie. Bez względu na to co o nim sądzimy, jedno jest pewne: naprawdę ma charyzmę i jest postacią globalną. Publiczność przywitała go bardzo emocjonalnie. Podchodził do każdego i ściskał dłoń. Czy można sobie wyobrazić przykładowo chińskiego przywódcę zachowującego się w ten sposób? Ja nie potrafię.

Jakie znaczenie ma wizyta Narendry Modiego w Ukrainie?

Niezależnie od nastawienia do Modiego, jest to pierwsza wizyta premiera Indii od czasu uzyskania przez Ukrainę niepodległości. Oczywiście ma ona ogromne znaczenie polityczne – podpisano cztery umowy o współpracy. Jednak przede wszystkim jest to ważne wydarzenie historyczne dla Ukrainy.

Mimo to wiele ludzi w Ukrainie negatywnie zareagowało na wizytę Modiego. Dlaczego?

Rozumiem uczucia Ukraińców, którzy mają negatywny stosunek do jego wizyty i do niego samego. Sama mam podobnie. Jego stanowisko w sprawie wojny Rosji z Ukrainą jest kontrowersyjne, co rodzi oskarżenia o relatywizm moralny. Z jednej strony Indie pozycjonują się jako pokojowy kraj, miejsce narodzin ahimsy i wzywają do pokoju, do zakończenia wojny. Modi wielokrotnie mówił Putinowi, że to nie jest era wojny. Z drugiej strony premier Indii wzywał Ukrainę do dialogu z Rosją.

Z abstrakcyjnego punktu widzenia jest to bardzo szlachetne, pokojowe wezwanie. Ale w kontekście tego co dzieje się w Ukrainie, wygląda to jak kpina. Z kim mamy prowadzić dialog? Z kimś, kto codziennie próbuje nas zabić? Jeśli Putin zaprzecza ukraińskiej tożsamości i prawu Ukraińców do istnienia, to nie ma o czym rozmawiać. Jeśli przestępca próbuje zabić, to nie jest to kwestia dialogu między nim, a jego ofiarą.

Rozumiem też, że Indie mają sporne terytoria z Chinami oraz Pakistanem i te kwestie muszą być omawiane w dialogu. Ale my nie mamy sporów z Rosją. Ten kraj po prostu chce zniszczyć Ukrainę, a my walczymy o przetrwanie. Kiedy więc Modi proponuje taki dialog, Ukraińcy są oburzeni. Jednak w rzeczywistości Indie zawsze zajmowały stanowisko neutralności. Jest to tradycyjne stanowisko indyjskiej dyplomacji, które zostało ustalone na długo przed uzyskaniem przez Ukrainę niepodległości. I musimy ten fakt zaakceptować.

Widzę tu pewną sprzeczność. W końcu neutralność prowadzi do relatywizmu moralnego, zrównania dobra i zła, pozycji agresora i pozycji ofiary. Z drugiej strony Indie to kraj, w którym religia, etyka i kultura duchowa mają ogromne znaczenie. Ale religia zawsze wymaga wyboru między dobrem a złem, co wyklucza neutralność.

Faktem jest, że religia nigdy nie domagała się władzy w Indiach. Mężowie stanu i przywódcy duchowi mają inny wewnętrzny obowiązek, który nazywany jest dharmą. Dlatego politycy z jednej strony nieustannie odwołują się do religii, a z drugiej kierują się własnymi zasadami. To prowadzi do sytuacji, gdzie życie religijne i polityczne mogą istnieć równolegle. Dotyczy to również polityki Narendry Modiego. Z jednej strony jest on człowiekiem religijnym, a z drugiej rozważnym, praktycznym i pragmatycznym politykiem.

W jakim stopniu wartości religijne wpływają na stanowisko Modiego? Być może jego wezwanie do pokoju i dialogu z agresorem wiąże się z pacyfizmem opartym na religijnej zasadzie niestosowania przemocy? Ale jeśli tak, to odwołanie się do duchowej tradycji Indii w niczym nam nie pomoże.

Narendra Modi reprezentuje religię, którą nazywamy hinduizmem, a ponadto jest przedstawicielem rządzącej Indiami partii Bharatiya Janata, która promuje wartości tejże religii i prowadzi politykę wspierania hinduizmu. Jeśli główną zasadą religijną w Indiach jest ahimsa, zasada niestosowania przemocy, to nadal nie oznacza, że cały naród indyjski będzie pacyfistyczny. Ahimsa powinna być postrzegana w połączeniu z koncepcją dharmy, która jest obowiązkiem lub przeznaczeniem, które obejmuje między innymi obowiązek wojownika. Musimy przekazać Indiom, że wypełniamy naszą dharmę – obowiązek obrony swojego kraju i swojej tożsamości, a także pokazać im moralne stanowisko Ukrainy.

Oczywiście wartości religijne i polityka nie zawsze się pokrywają. Polityka jest bardzo często pragmatyczna i cyniczna, a polityka indyjska nie jest tu wyjątkiem. Jednak wartości wpływają na politykę i musimy prowadzić dialog z Indiami w taki sposób, aby pokazać, że stosunek do wojny Rosji z Ukrainą jest nie tylko kwestią interesów politycznych, ale przede wszystkim kwestią wyboru wartości.

A co z faktem, że Indie pozostają przyjacielem Rosji?

Chociaż Indie pozostają przyjacielem Rosji, ważne jest, aby zrozumieć, że nie są wrogiem Ukrainy. Nie pomagają nam się bronić, ale też nie pomagają nas atakować. Modi nazwał tę wizytę bardzo wyjątkową, a Ukrainę nazwał cennym przyjacielem. Dlatego, pomimo wszystkich naszych pretensji, musimy znaleźć sposoby, aby przekazać Indiom nasze stanowisko. Musimy wyjaśnić Indiom, że dyplomacja dialogu z Rosją jest niewłaściwa. I wyjaśnić to, odwołując się do indyjskiej tradycji duchowej, do Śastr, Bhagawadgity, Mahabharaty. Musimy zmienić język dyplomatyczny, mówić o tych problemach nie tylko w kontekście politycznym, ale także religijnym i etycznym, odwoływać się do indyjskiej duchowości, z której oni sami są przecież bardzo dumni.

Po dwóch i pół roku wojny musimy zrozumieć, na czym polegały nasze błędy. „Russia Today” codziennie robi transmisję w języku hindi, a my w ogóle nie jesteśmy obecni w indyjskiej przestrzeni medialnej. Na początku inwazji na pełną skalę Instytut Polski w Nowym Delhi wyświetlał filmy o Ukrainie, a my nie mieliśmy gdzie ich pokazać. Przez lata niepodległości nie zrobiliśmy nic, by Indie nas poznały. Kiedy my, jako indolodzy, jako mediatorzy między społeczeństwem indyjskim i ukraińskim, próbujemy nawiązać komunikację między indyjskimi think tankami i ukraińskimi uniwersytetami, słyszymy: „Och, to nie jest odpowiedni czas!”. Indie są piątą największą gospodarką na świecie, pierwszą pod względem rozwoju, a my wciąż myślimy o niej jak o jakimś zacofanym „kraju trzeciego świata”.

Mówisz, że Indie nie pomagają nas atakować, ale kupują rosyjską ropę, z której pieniądze idą na wojnę.

Indie kupują rosyjską ropę za rupie, a te rupie zostają w Indiach. Rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow jeździł do Indii co najmniej cztery razy, próbując wynegocjować jakikolwiek sposób wywiezienia tych pieniędzy z Indii. Ale nie udało mu się. Faktycznie Putin ma depozyt w Indiach i może mieć tylko nadzieję, że pewnego dnia odzyska te pieniądze. Jednak na ten moment może je tylko zainwestować w indyjskie projekty.

Jak rozumiem, to właśnie stanowisko neutralności Indii wywołuje największą niechęć w Ukrainie. Ale czy Indie nie zawsze zajmowały takie stanowisko?

Neutralność jest tradycyjną filozofią indyjskiej dyplomacji i polityki zagranicznej. Po uzyskaniu niepodległości Indie ogłosiły się silnym, podmiotowym krajem, który nie przyłącza się do żadnych bloków i jest wolny od jakichkolwiek wpływów zewnętrznych. Narendra Modi kontynuuje kurs neutralności i braku zaangażowania, który wyznaczył jeszcze Jawaharlal Nehru. Jest to rzeczywistość, którą musimy zaakceptować. Jednak od samego początku Indie miały bliskie stosunki ze Związkiem Radzieckim, które Rosja niesprawiedliwie odziedziczyła. Przede wszystkim była to współpraca zbrojeniowa. Dziś Modi stara się szukać alternatywnych opcji, aby uniknąć zależności od Rosji w tym obszarze.

Przykładowo, przed przyjazdem do Ukrainy odwiedził Polskę, gdzie zgodził się, by Polacy zmodernizowali radzieckie czołgi. Indie są jednak bardzo dużym krajem i nie porzucą strategicznego partnerstwa z Rosją z dnia na dzień tylko dlatego, że Ukraina cierpi. Mamy prawo być oburzeni stanowiskiem Indii, ale dyplomacja rządzi się innymi prawami. Nie ma tu miejsca na emocje. Powiem teraz rzecz bardzo niepopularną. Oskarżamy teraz Indie o neutralność wobec wojny i niesprawiedliwości, ale jak Ukraina zareagowała chociażby na wojnę w Gruzji? Na wojny w Czeczenii? My też nie jesteśmy bez grzechu.

piątek, 23 sierpnia 2024

Nikołaj Karpicki. Ukraina odpiera trzecią falę rosyjskiej inwazji

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 22.08.2024.  URL: https://postpravda.info/pravda/wolnosc/ukraina-odpiera-trzecia-fale-inwazji/


Dlaczego na froncie jest tak ciężko? Krótka odpowiedź – w Ukrainę uderza trzecia fala inwazji wroga i wydaje się ona najpotężniejsza. Armia inwazyjna z lutego 2022 roku była tylko pierwszą falą. Myślałem, że jeśli zostanie odparta, wojna się zakończy. I te oczekiwania zaczęły się realizować w przełomie charkowskim. Niestety myliłem się. Nadeszła druga fala – armia zmobilizowana jesienią 2022 roku. Jednak i z nią można było sobie poradzić. Ludzie, którzy zostali siłą wyrwani ze spokojnego życia walczyli słabo, choć było ich wielu. Armia ukraińska wyzwoliła Chersoń i pozostało jej wykonać kolejne pchnięcie w kierunku Krymu, aby uwięzić tam armię rosyjską i tym samym uzyskać przewagę strategiczną. Zadanie było możliwe do wykonania, jednak stracono czas z powodu opóźnień w dostawie zachodniej pomocy. Ukraińska ofensywa została wstrzymana z wielu powodów – zarówno z błędnych decyzji ukraińskich przywódców, jak i niewystarczającej ilości pomocy wojskowej z Zachodu. Jednak głównie stało się tak dlatego, że nadchodząca trzecia fala inwazji już wtedy narastała.

Przejście Rosji do armii najemnej

Głównym błędem wszystkich tych, którzy przewidywali przebieg wojny w 2023 roku, było to, że nie zauważyli na czas reformy rosyjskiej armii. Teraz przeciwko Ukrainie walczy armia najemników. Idą tam ci, którzy świadomie zdecydowali się zabijać Ukraińców za duże pieniądze. Są to głównie ludzie z regionów podupadłych i obszarów zdegradowanych, którzy nie są przyzwyczajeni do doceniania wartości życia – swojego i innych. Dlatego też takie jednostki, w przeciwieństwie do poborowych i przymusowo zmobilizowanych, mają stłumiony instynkt samozachowawczy. To z powodzeniem wykorzystuje rosyjskie dowództwo, bezlitośnie wysyłając ich na samobójcze ataki. Co więcej, nikt w Rosji nie przejmuje się śmiercią takich najemników na wojnie, a zatem straty na froncie nie powodują napięć społecznych. Wręcz przeciwnie, one odciążają państwo od winy. Dodatkowo, wypłaty dla pracowników kontraktowych oraz odszkodowania za ich śmierć, spowodowały napływ pieniędzy do podupadłych regionów, w skali nigdy wcześniej nie widzianej. To doprowadziło do zwiększonego poparcia dla wojny. W ten sposób zaczęła się kształtować nowa baza społeczna nekro-imperialistycznego reżimu Putina, polegającego na ochlokracji i wojsku.

Straty armii rosyjskiej w Donbasie są ogromne, a w wyniku brutalnej selekcji naturalnej, ci, którzy przeżyli, uczą się walczyć. Rosyjska armia dostosowuje się do specyfiki terenu, uczy się nowych technologii, a użycie kierowanych bomb lotniczych dało jej ogromną przewagę nad armią ukraińską. Wielu analityków wskazuje za słabość armii rosyjskiej to, że ponosi większe straty na linii frontu. Nie biorą oni jednak pod uwagę, że koszt utraty życia rosyjskich żołnierzy jest niższy, a wysoki procent śmiertelności jest od początku uwzględniany w planowaniu operacji militarnych. Jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało, zdolność do poświęcenia dużej liczby żołnierzy w sensie czysto wojskowym nie jest słabością, lecz siłą rosyjskiej armii. Nie wiadomo, jak długo jeszcze potrwa rezerwa mobilizacyjna takich ochotników, co oznacza, że nie jest jasne, kiedy trzecia fala zacznie opadać. W tej chwili Ukraina nie ma wystarczających rezerw mobilizacyjnych, a Zachód nie ma zasobów uzbrojenia dla wojsk lądowych, aby powstrzymać rosyjską inwazję.

Rosja wygrywa wojnę pozycyjną, a Ukraina wygrywa wojnę manewrową

Rosja narzuciła wojnę pozycyjną w Donbasie, której Ukraina w zasadzie nie może wygrać. W takiej konfrontacji wygrywa strona dysponująca większymi zasobami. Dlatego poszukiwanie nowej strategii wojskowej jest kwestią przetrwania. Rosja jest silna w wojnie pozycyjnej, podczas gdy Ukraina jest silna w wojnie manewrowej. To właśnie dlatego Siły Zbrojne Ukrainy przełamały front tam, gdzie mogą prowadzić wojnę manewrową, czyli w rejonie Kurska. Jednak nawet to nie wystarczy. Historia pokazuje, że jedyną strategią zwycięstwa Ukrainy jest wojna partyzancka na terytorium Rosji. Operacja wojskowa w obwodzie kurskim pokazała, że jest to możliwe, a Siły Zbrojne Ukrainy przetestowały elementy wojny partyzanckiej na obcym terytorium w taktyce manewrowej.

Nawet jeśli Ukraina przetrwa i wyzwoli wszystkie swoje terytoria, to będzie to oznaczać, że wojna kończy się remisem. Byłoby to porównywalne do wyzwolenia tylko terytoriów okupowanych przez Niemcy podczas II wojny światowej, zatrzymanie się na ich granicach i zawarcie pokoju z Hitlerem. Oczywiście Ukraina nigdy nie będzie miała zasobów, by zaatakować Moskwę. Jednak w przyszłości, w pewnych okolicznościach, może mieć wystarczające zasoby do prowadzenia wojny partyzanckiej na dużą skalę, która doprowadziłaby do paraliżu Rosji. Myślę, że jest to możliwa strategia zwycięstwa Ukrainy w wojnie. Będzie ona wymagała rozwoju nowej technologii dronów, komunikacji i woli politycznej. Ale obecnie palącą koniecznością jest powstrzymanie trzeciej fali inwazji. Tak więc wojna partyzancka na dużą skalę jest możliwa w przyszłości, a doświadczenie zdobyte w operacji kurskiej jest dla niej bezcenne.

Teraz nie ma granicy między Rosją a Ukrainą, jest tylko linia frontu. A cała Rosja jest teraz terytorium wojennym, gdzie każdy, kto pomaga „specoperacji”, jest legalnym celem wojskowym. Dlatego dla wojska nie ma znaczenia, gdzie przebiega granica Rosji. Operacja kurska jest integralną częścią operacji obronnej w Donbasie. Odbywa się na terytorium Rosji, ponieważ wymaga tego celowość wojskowa, ale posuwanie się w głąb Rosji nie oznacza, że jest to ofensywa przeciwko samej Rosji. Wszystko zależy od tego, jaki jest cel. Kiedy ofensywa przeciwko Rosji naprawdę się rozpocznie, będzie wyglądać zupełnie inaczej. W tej chwili zadanie Ukrainy jest inne – wygrać bitwę obronną w Donbasie. Decydująca bitwa toczy się teraz pod Pokrowskiem. Natychmiastowym zadaniem Moskwy jest zajęcie Pokrowska, co pozwoli na dalsze rozwinięcie ofensywy w trzech kierunkach. Każdy z nich otwiera możliwość strategicznego przełomu, po którym będzie można bez pośpiechu zająć utracone terytoria w obwodzie kurskim. Właśnie dlatego rosyjskie dowództwo nie przerzuca wojsk z Pokrowska do Kurska. Pokrowsk jest strategicznie ważniejszy niż obwód kurski. Najbliższym zadaniem Kijowa jest maksymalne odciągnięcie sił rosyjskich od frontu w Donbasie i utrzymanie Pokrowska. Jeśli w wyniku nieudanej ofensywy armia rosyjska wyczerpie swoje zasoby, to w przyszłości nie będzie także w stanie powstrzymać natarcia Sił Zbrojnych Ukrainy w głąb obwodu kurskiego. Ukraina będzie miała wtedy szansę na dyktowanie własnych warunków.

Ukraińskie wojsko odpiera trzecią falę inwazji. Sytuacja jest dynamiczna

W tej chwili sytuacja jest krytyczna dla Ukrainy, ale to może się w każdej chwili zmienić. Jeśli Rosja wyczerpie swoje rezerwy mobilizacyjne, jeśli Ukraina znajdzie sposób na ochronę przed kierowanymi bombami lotniczymi, jeśli wzrost jakości i ilości dronów zrekompensuje niedobór ludzi w Siłach Zbrojnych Ukrainy, jeśli kraje zachodnie przyspieszą produkcję pocisków… Jest zbyt wiele „jeśli”, aby móc cokolwiek powiedzieć z całą pewnością. Jedyne, co Ukraina może teraz zrobić, to wciągnąć Rosję w wojnę manewrową na własnym terytorium. Rosyjskie dowództwo zdaje sobie z tego sprawę i robi wszystko, co w jego mocy, by narzucić także tam wojnę pozycyjną. Na ten moment ukraińskie dowództwo prowadzi operację w rejonie Kurska niezwykle ostrożnie. Po błyskawicznej ofensywie z pierwszych dwóch dni dowództwo ukraińskie stanęło przed wyborem: zaryzykować wszystko, zaangażować do walki wszystkie rezerwy i zająć Kursk, czy wzmocnić swoje pozycje wzdłuż granicy. Pierwsza opcja mogła skutkować albo niesamowitym ukraińskim zwycięstwem, albo miażdżącą porażką. Ukraińskie przywództwo wybrało bezpieczniejszą drugą opcję i obecnie z powodzeniem zajmuje przygraniczne obszary obwodu kurskiego. Nie wystarczyło to do zmuszenia Rosjan do wycofania wojsk z Donbasu i zmniejszenia presji na Pokrowsk, ale możliwe, że ukraińskie przywództwo ma w zanadrzu nowe niespodzianki.

wtorek, 13 sierpnia 2024

Daria Zymenko: Może miałbym powiedzieć „przepraszam, że mnie zgwałciłeś”?

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 05.07.2024 URL: https://postpravda.info/pravda/raporty/daria-zymenko-moze-mam-powiedziec-przepraszam-ze-mnie-zgwalciles/


Daria lubi zbierać polne kwiaty. Spacerować po łące. Leżeć na trawie. Kąpać się w jeziorze niedaleko swoje rodzinnej wioski pod Kijowem. Wieczorem do snu słucha medytacyjnej muzyki, rysuje. Podczas okupacji też malowała, ale mniej, bo codziennie do piwnicy domu, w której się ukrywali przychodzili Rosjanie, Buriaci. Zabierali ją do chaty sąsiadów – którzy zdążyli uciec zanim zaczął się ten horror – i tam ją gwałcili. Wracała do rodziców i nie mówiła im ani słowa. – Tata na pewno chciałby ich zabić. Powstrzymać. Ale i tak by przecież nic nie zrobił. Zastrzeliliby całą naszą rodzinę, gdybym się odezwała – opowiada Daria Zymenko, ukraińska malarka i ilustratorka książek.

Rysunki: Daria Zymenko
Fotografie: Oleksandra Zborovska

Instytut Grotowskiego przeprasza za nieporozumienie

Pod koniec czerwca Dasza przyjechała do Wrocławia. Podczas Festiwalu „Teatr na faktach” w Instytucie Grotowskiego miała opowiedzieć o swoich doświadczeniach z początku inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Na scenie, aktorzy w artystyczny sposób przedstawili jej historię. Po performensie szok. Organizatorzy Festiwalu obok Darii posadzili rosyjską reżyserkę. Ukrainka nie znała scenariusza. Nie wiedziała, co będzie dalej. Rozpoczęła się dyskusja. Rozmowa zaproszonych gości z publicznością dotyczyła wybaczenia. 

– Poczułam się, jakby mnie znów zgwałcono. Nie chciałam tam być. Nie chciałam odpowiadać na te wszystkie pytania. Nie chciałam tłumaczyć, dlaczego nie umiem i nie czuję potrzeby wybaczania Rosjanom. Może i wśród nich są jacyś dobrzy ludzie. Ale czy ja mam to oceniać? Wojna nadal trwa. Nie usłyszałam słów: „przepraszam”, „jest nam przykro”, „nie zgadzamy się z tą wojną”. Chciano mnie zmusić bym pojednała się z wrogiem, który w tym samym momencie morduje ludzi w moim kraju, gwałci kobiety i nie zamierza się zatrzymywać – wspomina Daria Zymenko. Zastanawia się, czy ktokolwiek w Polsce wyobrażałby sobie taką dyskusję w czasie II wojny światowej. Czy ktoś już w 1943 roku mógł przebaczyć nazistom?

Dyskusja się zakończyła. Instytut Grotowskiego przygotował nagranie z rozmowy. Z publikacji znikają wypowiedzi Darii. – Nie wiem, dlaczego ocenzurowali moje słowa, a całą resztę zostawili. Gdybym wiedziała, że tak to wszystko będzie wyglądało, nigdy bym tu swojej historii nie opowiedziała – przyznaje Ukrainka m.in. w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

Instytut Grotowskiego przeprosił Darię Zymenko za „nieporozumienie”. Dodał także w oświadczeniu opublikowanym m.in. w mediach społecznościowych, że „z wielkim zdziwieniem i przejęciem zauważyliśmy, że koniec dyskusji nie został wyemitowany poprawnie w internecie. Był to zwyczajny błąd techniczny niezależny ani od organizatorów, ani od doświadczonych i profesjonalnych, specjalnie zaangażowanych realizatorów streamingu (…) – nie cenzurujemy żadnych wypowiedzi. Nie po to dyskusja była organizowana na żywo, by cokolwiek zostało z niej wycięte” – czytamy.


Ucieczka pod rosyjską okupację

– Był koniec lutego 2022 roku. Wojska rosyjskie szły w stronę Kijowa. Razem z całą rodziną postanowiliśmy wyjechać z miasta do rodzinnej wioski mojego taty. Kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, pod Makarowem. Nie wiedzieliśmy wtedy od której strony wejdą Rosjanie. Zanim się zorientowaliśmy co się dzieje, to nad głowami latały nam rakiety, a później do miejscowości weszli okupanci. Nie było już możliwości uciec dalej, bo wiedzieliśmy, że Rosjanie rozstrzeliwują cywilne samochody ludzi próbujących wyjechać. Byliśmy przerażeni. Tego strachu nie da się opisać. Kilka dni wcześniej chodziłam do teatru, do galerii sztuki, rysowałam – zaczyna opowieść Daria Zymenko.

Siedzimy nad jeziorem. Daria chciała spotkać się w jakimś spokojnym miejscu. Dawno nie była w parku, a bardzo lubi przyrodę. Ludzi na razie jeszcze stara się unikać. Po tym, co wydarzyło się pod Makarowem, kolejny rok spędziła na zachodniej Ukrainie. Wśród lasów i pagórków. Kijów ją trochę męczy, bo jest bardzo głośny, a ona lubi spokój. Może dlatego Rosjanie dobrze czuli się u nich na podwórku. Chętnie tam przychodzili. Po prostu sobie siedzieli. Próbowali nawiązać jakiś kontakt. Zagajali. 

Całą rodziną siedzieli w piwnicy. Ona jej chłopak, mama, tata i ciocia z mężem. Ktoś zaczyna walić w drzwi. Słychać język rosyjski. Każą wyjść na zewnątrz. Na początku żołnierze nie są agresywni, choć i tak w żołądkach ich skręca, trawi strach. Karabiny mają przewieszone przez barki. Nie celują do nich. Tłumaczą, że po prostu kontrolują domy, chcą znać kto i gdzie mieszka. Mówią, że to nie potrwa długo, że niedługo Putin wyzwoli Ukrainę od kijowskiego reżimu. Rodzina się buntuje. Gdzieś znajdują resztki odwagi. – Od kogo nas chcecie wyzwolić? Jakbyście tu nie przyszli, to żadne rakiety by nam nad głowami nie latały – mówią do rosyjskich żołnierzy. Dopiero później zaczynają myśleć, że przecież mogli za to zginąć.

Wojskowi odchodzą. Za kilka dni znów zaglądają. Chcą jedzenia, wody, porozmawiać. Rodzina nie bardzo ma pomysł jak się ich pozbyć. Unikają więc podwórka. Robią swoje. Wszędzie roi się od militarnego sprzętu. Nie ma prądu, zasięgu, internetu, żadnych informacji o tym, co się dzieje poza wsią. Pewne jest tylko to, co widzisz na własne oczy. – My wiedzieliśmy, że Rosjanie rozstrzelali niedawno ojca z synem i kilka innych osób. Że to nie są żarty i że grozi nam śmierć niemal w każdy momencie – wspomina Daria.

Z dnia na dzień Rosjanie robią się coraz bardziej agresywni. Grożą rodzinie śmiercią. Zastanawiają się w jaki sposób ich zamordować. Bawią się przerażeniem ludzi. Każą wybierać sposób w jaki ich zastrzelą. – Chcecie pod ścianą? Każdy po kolei? Na kolanach? W piwnicy? A może ustawimy was wszystkich w rzędzie i jedna kula załatwi sprawę? Żeby nie marnować na was amunicji – śmieje się jeden z Buriatów, bo tych we wsi było najwięcej. – Możemy was zabić na podwórku, jeśli nie chcecie, żeby się ściany zabrudziły od krwi – żartują sobie rosyjscy żołnierze.


Daria Zymenko: „Ciało albo śmierć całej rodziny„

Zabierają wszystkim telefony. Każą podać hasła. Twierdzą, że z tego domu ktoś dzwonił do ukraińskiego wojska i zdawał rosyjskie pozycje. Grożą, że ich rozstrzelają. Nic nie pomagają zapewnienia, że przecież nie ma internetu ani sygnału telefonicznego. Mówią, że wrócą ich zabić na następny dzień. Daria opowiadając o tym dziś zaczyna się nerwowo śmiać. – To taka reakcja obronna. Wtedy nie bardzo było nam do śmiechu – wyjaśnia 33-letnia rysowniczka. – Słyszysz takie słowa i zdajesz sobie sprawę, że to się może stać zaraz. Że mogą po prostu zastrzelić stojącego obok mnie tatę, czy mojego chłopaka. Paraliżuje cię. Wydaje się wtedy, że to sen, że to nie może być prawda. Że to się nie dzieje.  

Buriaci krzyczą. Każą ustawić się w rzędzie. Rodzina zaczyna błagać mordercę by darował im życie. Padają strzały z karabinu. Ludzie otwierają oczy. Nadal żyją. Rosjanin strzelił w dach. To ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz będą wobec nich jakieś wątpliwości, to skończy się śmiercią wszystkich. Odjeżdżają z telefonami.

Wracają kolejnego dnia. Jeden z buriackich oficerów wyjmuje aparaty i pyta o jeden konkretny. – To mój – odpowiada karnie wystraszona Daria. Żołnierz każe jej wsiadać do samochodu. Zabiera ją na przesłuchanie. Jej ojciec zaczyna panikować. Mówi do Rosjanina, że albo córka odpowie na wszystkie pytania tutaj, albo on chce jechać razem z nimi. Buriat kładzie rękę na karabinie. Wiadomo czym może skończyć się zaraz ta polemika. 

Na oczy Daszy naciąga grubą czapkę. Żeby niczego nie widziała. Nie jadą daleko. Do domu sąsiadów. Ci akurat szczęśliwie wyjechali ze wsi zanim wszystko się zaczęło. Wchodzą do środka. Czas się dłuży w drodze po schodach na drugie piętro. Buriat posadził Darię na łóżku. – Rozbieraj się – rozkazuje krótko. Dziewczyna rozumie już, co za chwilę się wydarzy. Kiedy opowiada o tym po dwóch latach, jej głos brzmi pewnie, ale kilka razy musi wziąć głęboki oddech. Maskuje się uśmiechem. 


Daria Zymenko: Jeden z rysunków, jaki powstał w trakcie przebywania pod rosyjską okupacją.

– Zapytałam go, czy będzie mnie o coś pytał. Że jeśli w telefonie znalazł coś, co budzi jego wątpliwości, to wszystko mogę wyjaśnić. Odparł tylko, że mój telefon go w ogóle nie interesuje. I wtedy się zaczęło. Trwało „to” przez jakieś dwie godziny.

Różne myśli kołatały się jej wtedy w głowie. Czy walczyć? Przeciwstawić się przemocy i bronić swojej godności i ciała? Przecież i tak się „to” stanie. Obojętne co zrobi. Może więc lepiej przeczekać? Nie myśleć. To minie. Jak już będzie po wszystkim, to może… może uda się wrócić do domu i ocaleć. – Czułam się jakbym wyszła z ciała. On robił z nim „to”, a ja czekałam obok, aż się skończy.  

Kiedy było już po „tym”, Rosjanin zapytał, czy Daria powie o tym ojcu. Chciał też wiedzieć, czy tata ma broń. Zapewniłam go, że nie powiem rodzicom o tym, co się przed chwilą wydarzyło.

– Odwiózł mnie do domu. Tata chwiał się na nogach ledwo żywy, mama cała zielona. Cali się trzęśli. To chyba był najgorszy moment, gdy zobaczyłam w jakim stanie są moi bliscy. I nikomu, niczego nie opowiedziałam. Zapewniłam, że tylko rozmawialiśmy. Na ciele nie miałam śladów pobicia, sińców. Wszyscy odetchnęli.

Na następny dzień Rosjanin przyjechał znowu. Tym razem twierdził, że potrzebuje Darii, aby pomogła mu tłumaczyć jakieś dokumenty z ukraińskiego na rosyjski. Stało się „to” samo. Samochód. Czapka. Dom sąsiadów. Długie schody. Łóżko. Dwie godziny później dom. Rodzina ocalona. 




Fotografia: Olexandra Zborovska.

Wybaczenie?

Minęło jeszcze kilka dni. Do mieszkańców wioski zaczęły docierać wiadomości, że Ukraińcy zdołali odeprzeć Rosjan. Kiedy tylko Buriaci wyjechali, Daria, jej mama, tata, ciotka, mąż i chłopak uciekli daleko. Pod samą granicę ze Słowacją. Nikt wtedy nie wiedział, co przyniesie kolejny poranek. Tysiące ludzi z podobnymi historiami chciało być jak najdalej. Jak najbezpieczniej.

– Tacie powiedziałam o tym dopiero niedawno. Zaczęłam mówić o swoim ocaleniu głośno i wiedziałam, że i tak się dowie. Wolałam, żeby usłyszał to ode mnie. Jest mężczyzną, ojcem. To dla niego bardzo trudne. Tłumaczyłam mu, że nie mogłam wtedy mu wszystkiego wyjawić, bo i tak by nic nie dał rady zrobić. Zabiliby go, a później i tak zrobili co chcieli – mówi Daria Zymenko. – Wystarczy spojrzeć, co wyprawiało się w Irpieniu i w Buczy. My i tak mieliśmy dużo szczęścia.

Buriat, który skrzywdził Daszę żyje. Przeżył wojnę i wrócił do domu. Do żony. Kiedy był pod Makarowem, jego wybranka była w ciąży. Dziś wspólnie wychowują dziecko – ustalili ukraińscy dziennikarze śledczy, którym udało się nawet do niego dodzwonić. Zaprzecza, by zrobił „to” Darii. Karę mógłby ponieść tylko wtedy, gdyby opuścił Rosję.  


Jest ciepły dzień. Obok nas jakiś mężczyzna łowi ryby. Po drugiej stronie na plaży ktoś spaceruje z psem. Do jeziora wskoczyły dzieci. Daria głęboko nabiera powietrza. – Nie czuję wielkiej nienawiści. Długo pracowałam z psychologiem. Ona twierdzi, że mój spokój to efekt silnego stłamszenia złości, w momencie, kiedy mnie gwałcił. I do dziś tej złości z siebie nie uwolniłam. Została.

– Da się „to” wybaczyć? – pytam.
– To niemożliwe. I to nie tylko jemu. Ale i wszystkim Rosjanom, którzy popierają lub nie protestują, wobec tego, co dzieje się w Ukrainie. Dla mnie są za to współodpowiedzialni. Czy to moje zadanie, żeby zastanawiać się, kto z nich jednak jest dobry, a kto zły? Kiedy widzę masowość zła, jakie rozlali po moim kraju? Nie jest. Nie będę się nad tym zastanawiać. Niszczą całe miasta, życie milionów ludzi, kaleczą nas. Jak to wybaczyć? No jak? Może jeszcze miałabym powiedzieć: «Przepraszam cię Buriacie, że mnie zgwałciłeś»? – odpowiada dziewczyna.

– A twój tata byłby w stanie im wybaczyć?
– Nie.
– A twoja mama?
– Nie.
– A twoi przyjaciele?
– Nie.


Daria Zymenko: Jeden z rysunków, jaki powstał w trakcie przebywania pod rosyjską okupacją.

Sofiia Zakharchuk. Syrop i popiół

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 15.07.2024 URL: https://postpravda.info/pravda/raporty/mariupol-syrop-i-popiol/


Zaczyna się jak u wszystkich. Czyli od wybuchu. Kanały informacyjne krzyczą, że wojna, a ty mimo wszystko nadal wierzysz, że to nic takiego, że będzie jak w 2014 roku: dwa miesiące okupacji i tyle, zaraz wszystko się skończy, wystarczy odrobina cierpliwości. Nie wyjeżdżasz więc. Ale po kilku dniach zaczynasz się bać. Bo jesteś sama. No, chociaż nie do końca: jesteś z trójką dzieci. W tym jednym z niepełnosprawnością – ono nie rozumie absolutnie nic.

autorka tekstu: Sofiia Zakharchuk, dziennikarka PostPravda 

Ty też nie rozumiesz. Kacapy wkraczają do miasta, są też żołnierze ukraińscy, ciężko ich rozróżnić, toczą się jakieś walki uliczne, strzelanina ze wszystkich stron, czujesz strach przez chaosem, strach, że wpadniesz w krzyżowy ogień. No powiedz, jakie to ma znaczenie, od czyich kul zginiesz – własnych czy wroga? W końcu musisz wynurzyć się na zewnątrz, spróbować znaleźć jedzenie. Docierasz do sklepu, który jeszcze działa. Stoisz w kilometrowych kolejkach, a te kolejki pod nieustannym ostrzałem. A potem pustoszeją w mgnieniu oka a Rosjanie wjeżdżają do miasta na czołgach i strzelają do obiektów cywilnych, mają w dupie, gdzie trafią, pewnie myślą, że «Azow» ukrywa się wszędzie. 

Przestajesz jeść. Po prostu nie możesz, fizycznie. To przez ten lepki strach, przez ciągłe mdłości, przez dzikie zimno, dreszcze wzdłuż kręgosłupa. No więc dreszcze, zimno, zaczynasz rozpaczliwie szukać ciepła, ale ogrzać się nie ma gdzie. 


fot. Rada Miejska w Mariupolu

A potem wisisz na telefonie, bezustannie. Rozmawiasz z krewnymi, dopytujesz, czy wszyscy żyją, tak zaczyna się każdy twój poranek. A najgorszy moment dnia przychodzi, gdy słońce chowa się za horyzontem. Nie możesz włączyć lampy, jest przecież zaciemnienie, elektryczność odcięta, trzeba chodzić po domu po omacku. 

No a prawdziwe piekło przychodzi drugiego marca, kiedy rosyjscy żołnierze bombardują wszystkie podstacje elektryczne w Mariupolu. Miasto zostaje pozbawione prądu, nie ma wody i ogrzewania, nie ma niczego. W ciągu dwóch-trzech dni wszystkim rozładowują się telefony. Ostrzał trwa 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Brak gazu, nie da się więc już zagotować wody. Masz jednak szczęście, bo marzec okazuje się wyjątkowo zimny i wciąż leży śnieg. Topisz więc ten śnieg i pijesz. Tylko jedzenia nie ma. No nie, bez przesady. Zostało jeszcze trochę przetworów w słoikach: kompoty, ogórki, pomidory. Do tego jeden worek ziemniaków.


fot. Rada Miejska w Mariupolu 

Kanalizacja nie działa, ale jest przecież wiadro. Mieszkasz w domu jednorodzinnym, masz więc w szopie odrobinę drewna na ognisko. Co dwa dni rozpalasz więc ogień i pieczesz ziemniaki. Dzieci karmisz raz dziennie: jeden ziemniak na jedno dziecko. Dziś będzie jeszcze sałatka ze słoika. Podczas gdy w garnku gotuje się jedzenie, możesz roztopić przy ogniu kolejną porcję pitnego śniegu. 

A kiedy na dworze robi się cieplej i śnieg topnieje to robi się nieco smutniej: zeskrobujesz więc kropelki z kaloryferów, przecież musisz przetrwać. Potem otwierasz zawór do odpowietrzania i lejesz śmierdzący płyn (wodą go nazwać nie sposób). Do tego stawiasz wiadra pod rynny, pijesz to, co ścieka z dachów. Ale wody ciągle za mało. Przypominasz sobie, że dwie przecznice dalej znajduje się ręczna pompa, może dałoby się do niej zakraść? Trzeba tylko wykorzystać moment, kiedy bojownicy milkną na chwilę. I kiedy nie lecą bomby. 


fot. Rada Miejska w Mariupolu 

No więc ruszasz. Mijasz dziesiątki trupów. Zwłoki leżą na poboczach i na chodnikach. No a jak miałoby być inaczej? Wielu ludzi opuściło miasto. Nie ma komu posprzątać ciał. Próbujesz je choćby przykryć ubraniem, prześcieradłem, czymkolwiek. A kiedy zbliżasz się wreszcie do studni, to słyszysz nagle dudnienie. Padasz na ziemię i zakrywasz głowę rękami. A potem znowu. I jeszcze raz. Leżysz tak, bo co innego miałabyś zrobić? 

I chodzisz tak na te wycieczki do pompy, chodzisz i chodzisz, robi się już połowa marca, dalej spacerujesz i co rusz napotykasz bezpańskie psy, które noszą w pyskach ludzkie ręce i nogi, a na ulicach robi się coraz straszniejszy smród. 

A potem spotykasz też znajomą. Ona również robi sobie czasami wycieczki na zewnątrz. Jak to po co? Po wodę, rzecz jasna. Sąsiadka opowiada ci, jak chowają zwłoki w jej domu: po prostu kopią mogiły w ogródku i grzebią wszystkich z rzędu, jak w masowym grobie. Kopać trzeba szybko i sprawnie, pomiędzy bombardowaniami. 


fot. Rada Miejska w Mariupolu 

No i tak się to toczy. Kiedy jesteś w domu z dziećmi i słyszysz dźwięk zbliżającego się czołgu – biegniesz zawsze błyskawicznie do schronu. Wiadomo, jak to jest z rosyjskimi czołgami: jedzie taki sobie ulicą i strzela wkoło a budynki składają się jak domki z kart. Są więc czołgi, są też moździerze, jeden uderzył ostatnio ulicę obok, trafił w letnią kuchnię teściowej. Jest dobrze, przeżyła. Ale kiedy wyszła na zewnątrz, to zobaczyła swojego owczarka rozdartego na kawałki – głowa w jednej części podwórka, tułów w innej. 

Pewnego dnia twój najmłodszy syn znajduje książeczkę z przepisami, otwiera zdjęcie naleśników, zaczyna chodzić za tobą dookoła i powtarzać „Naleśniki są pyszne!”. A potem powtarza jeszcze co innego: że chce jeść. Mówi to w kółko i wskazuje palcem na naleśnikowe zdjęcie. Ale ty nie masz mu co dać. 

Zaczynasz chyba wariować. Nic dziwnego, jedzenie się kończy, woda się kończy, został tylko słodki sok winogronowy, który sprawia, że jesteście jeszcze bardziej spragnieni. Trzeba więc rozcieńczać ten syrop wodą z kałuży. Nie masz już nawet siły płakać. 


fot. Rada Miejska w Mariupolu 

W końcu nadchodzi dzień najgorszy… Ruszasz jak zwykle po wodę. Musisz się na chwilę zatrzymać (kolejny ostrzał). No, jednak nie na chwilę. Zawracasz. Kiedy wchodzisz do domu, widzisz, że twoje dzieci całe są pokryte popiołem. To z pieczonych ziemniaków. Wyjadły zapasy na dwa dni. Uświadamiasz sobie, że to było na ostatnie dwa dni. Że nie macie jedzenia na jutro. Kończy się też drewno. Co zostało? Jest trutka na szczury, możesz zjeść przecież trutkę, możesz wszystko zakończyć. Tylko co zrobią dzieci? A może zostawić jedno, zostawić najstarszą córkę? Tak, niech chociaż ona próbuje dotrzeć do dziadków, niech znajdzie jakichś krewnych, niech o wszystkim opowie. Tyle że córka dostrzega to, co kiełkuje w twojej głowie, widzi to, domyśla się w każdym razie i zaczyna cię pilnować. 

Tak oto przychodzi kwiecień, drugi miesiąc życia w piekle. No więc wiesz już w piekle? Tak, piekło sprawia, że przestajesz myśleć, przestajesz cokolwiek rozumieć, nie wiesz już nic, nie pojmujesz nawet, w jakim kraju jesteś, bo nie ma zasięgu, nie ma też prądu. Więc pewnie i Ukrainy już nie ma. Pewnie cały kraj wygląda jak twój Mariupol. Czyli nie wygląda. 


fot. Rada Miejska w Mariupolu

A w przeddzień Wielkanocy, w przerwie między bombardowaniami, wynosisz wiadro i toaletę na zewnątrz i w miejsce tej prowizorycznej toalety uderza pocisk. Cud, że was tam w momencie ostrzału nie było. Dzień później wychodzisz znów na dwór, trzeba przecież posprzątać po tym ostrzale. I wtedy słyszysz nagle głosy, nieznane, niepojęte, głosy kobiet, dwie kobiety stoją przy bramie, kobiety rozmawiają, kobiety trzymają telefon, skąd telefon, jaki telefon znowu? Jesteście z zewnątrz, spoza miasta, jest coś poza miastem w ogóle? Co robicie, filmik kręcicie, jak to, jaki filmik, mówicie, że szukacie krewnych? To jest jeszcze coś poza? Jest Ukraina? Nagrajcie i mnie, pokażcie, że żyję, wyślijcie filmik bratu, brat po nas przyjedzie, brat nas stąd wydostanie. 

Przyjechał. Bierzecie pierwszy od dwóch miesięcy prysznic. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy udaje się wam najeść. Dzieci jedzą bez końca a na sklepy spożywcze patrzą z płonącymi oczami. Ale w tych oczach jest nadzieja. Tak, odzyskujecie nadzieję na życie. Na spokój ducha. Na podstawowe dobra, które wcześniej wszyscy brali za pewnik.

Karolina Baca-Pogorzelska. Pióra i baletki zamienili na karabiny i drony, czyli artyści na wojnie


Artyści też giną na wojnie. Ilu? Nie wie nikt. Bo nikt nie wie, jakie są prawdziwe straty obu stron. Nie będzie przesadą powiedzieć, że przynajmniej kilkunastu wybitnych ukraińskich artystów zginęło w ciągu dwóch lat i trzech miesięcy pełnoskalowej wojny. Gdy w styczniu na froncie poległ Maksym Krywcow, literacki świat w Polsce zamarł, bo przecież za chwilę miała się ukazać po polsku jego debiutancka książka. O śmierci poety poinformowała Aneta Kamińska, jego tłumaczka, polska poetka, autorka m.in. „Pokoju z widokiem na wojnę”. Wczoraj kolejna niepokojąca wiadomość dla świata literackiego i muzycznego. Do wojska, zgodnie zresztą ze swoimi wcześniejszymi zapowiedziami wstąpił poeta Serhij Żadan. Ale to nie o nim tym razem jest ten tekst.  

- Mychaiło swoje skrzypce zamienił na kontroler do sterowania dronem. Denys zamiast teatralnych rekwizytów ma w ręku karabin. Artem konsolę DJ-ską porzucił na rzecz narzędzi do naprawiania frontowych fur – mówi wolontariuszka Aldona Hartiwńska. 

- Pamiętam o Borysie. Taką sobie sadhanę zadałem, żeby o nim pamiętać. No więc pamiętam, że on nie chciał już mówić o wierszach, jak zaczęła się totalna wojna – opowiada polski poeta Radek Wiśniewski. – Twierdził, że to koniec Poezji.  

- Co do ilości poległych… Są takie dni, że nic innego nie widzisz oprócz nekrologów. Jeden nekrolog po drugim. Trudno je zliczyć. Bywa, że jest ich kilkadziesiąt dziennie, a to i tak przecież nie wszyscy. Nawet w najgorszych tygodniach obrony Bachmutu nie było tak wielu nekrologów, jak teraz – opisuje zbierane przez siebie dane Wiesław Habowski.


Na zdj. Maksym Krywcow. Fot. arch. pryw.

Poezja, opera, balet – umiera na wojnie

Aneta Kamińska 7 stycznia 2022 roku, w dzień śmierci Maksyma Krywcowa przetłumaczyła jego ostatni wiersz. Napisany dosłownie dwa dni przed śmiercią poety. Oto jego fragment:

„Moja głowa toczy się od zarośli do zarośli
jak przetoczypole
lub piłka
moje ręce oderwane
wyrosną fiołkami na wiosnę
moje nogi
rozwłóczą psy oraz koty
moja krew
pofarbuje świat na nowy czerwony
Pantone ludzka krew
moje kości
wciągnie ziemia
i utworzą szkielet
mój przestrzelony automat
zardzewieje
biedaczek
moje rzeczy na zmianę i sprzęt
przekażą nowym rekrutom
żeby już szybciej była wiosna
żeby wreszcie
zakwitnąć
fiołkami”

5.01.2024

Ten wiersz jest taki… zupełnie jakby Krywcow przewidział swoją śmierć. Może ta specyficzna wrażliwość tak właśnie kształtuje artystów, których wojna znalazła bardzo często w rozkwicie lub najlepszym momencie ich kariery? Krywcow stał się symbolem, choć nie był pierwszym „człowiekiem od kultury”, jaki zginął na froncie broniąc ojczyzny. We wrześniu 2022 r. w obwodzie donieckim w trakcie ostrzału moździerzowego zmarł na przykład artysta baletowy, związany z Operą Narodową w Kijowie, Ołeksandr Szapował. 

Ale ukraińscy artyści ginęli na wojnie nie tylko na froncie. I tak m.in. na samym początku pełnoskalowej agresji Rosji w Ukrainie podczas ostrzału stolicy zginął Artem Datsyszyn, solista baletu Narodowej Opery Ukrainy. W marcu, także podczas ataku na Kijów, jego los podzieliła aktorka teatralna i telewizyjna, Oksana Szweć.   

Mariupol, Zaporoże, Kijów

Zestawienie tych niepotrzebnych śmierci, już jakiś czas temu, przygotowało Centrum Pomocy dla Kultury na Ukrainie.  

Najbardziej przejmujący fragment dotyczy najmłodszych artystów: „Straszna wojna na Ukrainie nie dała szansy na życie już ponad 200 dzieciom. Wśród nich znalazły się najmłodsze talenty mariupolskiego Teatru Koncepcja – Jelizawieta Oczkur i Sonia Amelczikowa, odtwórczynie głównej roli Łucji w sztuce „Lew, czarownica i stara szafa” na podstawie „Opowieści z Narnii”. Pogodne, czarujące, niezwykle utalentowane. Reżyser teatru wspomina jedną z lekcji sztuki teatralnej, na której najbardziej ujęło go to, co powiedziały o starej jodle: „Cierpi na przenikliwe zimno, dostarcza nam drewno na opał, jest dumna i piękna, choć bardzo stara, zasługuje na szacunek. My też pewnego dnia zestarzejemy się z tobą…”.   

Aldona Hartwińka (https://zrzutka.pl/yfusjt), która wspiera artystów walczących na zaporoskim froncie mówi: Mychaiło swoje skrzypce zamienił na kontroler do sterowania dronem. Denys zamiast teatralnych rekwizytów ma w ręku karabin. Artem konsolę DJ-ską porzucił na rzecz narzędzi do naprawiania frontowych fur. I chyba właśnie ta rozbieżność światów, w jakich oni żyją powoduje, że można się zastanowić, co oni tam robią? Bo przecież ci, którzy są na froncie, w znakomitej większości są ochotnikami, tzw. dobrowolcami. Co ich tam zagnało? Co po wojnie zostanie z artystycznej duszy?  

Zapytaliśmy o to Radka Wiśniewskiego, poetę, literata i członka Rady Fundacji UA Future, który opisuje pełnoskalową wojnę w Ukrainie od początku konfliktu w 2014 roku i w tym czasie wiele uwagi poświęcił właśnie m.in. artystom na wojnie.

– Pamiętam o Borysie. Taką sobie sadhanę zadałem, żeby o nim pamiętać. No więc pamiętam, że on nie chciał już mówić o wierszach, jak zaczęła się totalna wojna – opowiada w rozmowie z PostPravda.Info Radek Wiśniewski. – Twierdził, że to koniec Poezji. Wiersze pisał jeszcze w latach 2014-2015 na Donbasie. A potem mówił, że teraz już idzie tylko zabijać – dodaje. 


Fot. archwium pryw. Serhija Żadana.

Ostatnie zdjęcia z mediów społecznościowych Borysa, o którym mówi Radek Wiśniewski, pochodzą z okresu Bożego Narodzenia 2022 roku, z okolic Bachmutu. Potem o Borysie słuch zaginął. Wiśniewski wspomina, że przez minione 10 lat Borys często znikał z radarów, jak to na wojnie, a potem np. jak w 2016 roku, nagle pojawiał się np. w Polsce, by czytać swoje „Wiersze z wojny”. Mowa o Borysie Humeniuku – poecie, malarzu i żołnierzu. By pamięć o nim nie zniknęła, Radek Wiśniewski pisze do niego listy. Taką formę przybrały posty poświęcone temu konkretnemu artyście. 

Sześć lat temu Borys przyjechał do Polski czytać swoje wiersze pisane w okopach Donbasu. Wyobrażaliśmy sobie Bóg wie co, może to, że wydane przez nas „Wiersze z wojny” dokonają jakiegoś wyłomu w świadomości. Nie tylko literackiego, ale szerzej patrząc – w myśleniu o Ukrainie, Ukraińcach. To, co wydaliśmy, to w zasadzie nie były wiersze, albo raczej były nimi z nazwy. Suche, wersyfikowane notatki pisane pod ostrzałem koło wsi Piaski opodal donieckiego lotniska cywilnego zrujnowanego przez dziesiątki godzin bombardowań i walk na bliski dystans z tak zwanymi separatystami, o których cały świat wiedział, że nie są żadnymi separatystami i że takich mundurów, broni, oporządzenia, łączności – nie można sobie kupić w każdym sklepie.  

Wojenne piosenki w Ukrainie

Obecność artystów na wojnie przybiera różne oblicza i w przyszłości będzie to niewątpliwie tematem wielu prac naukowych. Czy to z zakresu psychologii albo socjologii. Także piosenki, jakie pojawiły się przez dwa lata pełnoskalowej wojny na ukraińskim rynku, mogłyby wystarczyć na roczne playlisty w kilku stacjach radiowych. 

Zacznijmy od rockowego zespołu Kozak System, który już w 2014 roku wspierał armii ukraińską, będącą w tym czasie w niemal całkowitej rozsypce – zarówno finansowej, jak i mentalnej. Kozak System nagrał wtedy wraz z Enejem i Maleo Reggae Rockers piosenkę „Brat za brata”, w której śpiewali, że doczekamy się Ukrainy w Europie. Po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, muzycy niemal od razu zaczęli tournée po UE, grając koncerty charytatywne, z których dochód przeznaczony był na pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy. I tak na przykład według portalu report.if.ua – tylko podczas dwóch koncertów w Iwano-Frankiwsku w czerwcu 2022 roku – zespół zebrał 100 tys. hrywien (dziś to ok. 10 tys. złotych). 

Do obrony terytorialnej wstąpili niemal natychmiast członkowie zespołu Antytila, który po kilku miesiącach wrócił na scenę, by w ten sposób móc pomagać armii. Muzycy zasłynęli m.in. dzięki hitowi „Forteca Bachmut” z niesamowitym teledyskiem, nagranym w tym nieistniejącym już mieście. Zapowiedzieli też przyszły koncert, który – jak twierdzili – zagrają latem 2024 roku na ukraińskim Krymie.  

Jednakże pierwszym, który zaskoczył chyba najbardziej, był Andrij Chływniuk z zespołu Boombox, który poszedł do armii od razu na początku Wielkiej Wojny. To on w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę, na pustych ulicach Kijowa nagrywał słowa starej ukraińskiej pieśni pt. „Czerwona Kalina”. Ostatecznie, dzięki współpracy Andrija i zespołu The Kiffness, utwór zyskał ogromną popularność i dziś choćby jej pierwszą zwrotkę znają i śpiewają chyba wszyscy Ukraińcy w kraju lub za granicą. Od małego do najbardziej wiekowego.


Tuż po publikacji wideo, The Kiffness informował, że wspólne wykonanie Czerwonej Kaliny tylko w jeden dzień przyniosło aż 7000 dolarów zysków z wszelkich tantiem. Pieniądze artyści oczywiście przekazali na pomoc Ukrainie.  

Okean Elzy w służbie ukraińskiej armii

Swoją wojenną misję realizował również od początku pełnoskalowej wojny frontman zespołu Okean Elzy, Swiatosław Wakarczuk, który na początku maja 2024 roku wraz z zespołem zagrał w Warszawie. „Chcemy zainteresować Europę Ukrainą poprzez kulturę i muzykę. Wszyscy wiedzą, że sztuka to delikatna broń, ale bardzo skuteczna. Dlatego cieszymy się, że w partnerstwie z Warnerem możemy przygotowywać się do premiery. Nagraliśmy dziesięć piosenek, pierwszy singiel „Voices Are Rising” już się ukazał (…). Oczywiście, nagraliśmy piosenki z myślą o ukraińskich fanach, ale przede wszystkim z myślą o zagranicznych słuchaczach, którzy nigdy nie słyszeli żadnej ukraińskiej grupy. Nie znają naszej literatury, kinematografii, teatru, malarstwa. Naszego języka by nie zrozumieli, muzyka może się im spodobać, a nie zmieniła się chyba bardzo od poprzedniej płyty. Chcemy pozyskać nowych fanów, również w Polsce. Oczywiście muzyka pop jest nieprzewidywalna, ale może pomożemy w pobudzeniu zainteresowania Ukrainą i ukraińską kulturą” – mówił w rozmowie z Jackiem Cieślakiem dla „Rzeczpospolitej” Wakarczuk pytany o powód wydania anglojęzycznej płyty.  

Na początku pełnoskalowej agresji Wakarczuk, który ma na koncie również jedną kadencję na stanowisku deputowanego Rady Najwyższej Ukrainy, jeździł z gitarą po Ukrainie i grał koncerty czasem dla kilku, czasem dla kilkunastu osób, także blisko frontu. Z kolei cały Okean Elzy dał fenomenalny koncert w kijowkim metrze. W tym czasie też powstała jedna z najbardziej przejmujących piosenek wojennych „Miasto Marii” o Mariupolu.


Festiwale i koncerty na wojnie

Wojna artystów to także okołoartystyczne historie. Chciałabym przytoczyć dwie z nich. 

Pierwsza dotyczy festiwalu Faine Misto, największego muzycznego festiwalu Ukrainy wywodzącego się z Tarnopola. W 2022 roku odbył się on w Polsce, a w tym roku odbędzie się znów na terenie Ukrainy, tym razem we Lwowie. Festiwal wspiera działania jednostki Azow, a szefem ochrony festiwalu niemal od zawsze był Spider. Co ma piernik do wiatraka? Kapitan Andrij Spider Ignatiuk był jednym z obrońców Azowstalu. Trafił do rosyjskiej niewoli, z której wyszedł w ramach wymiany jeńców po kilkunastu miesiącach. W tym roku będzie jednym z gości panelu, otwierającego imprezę. Imprezę, która po raz kolejny ma na celu podtrzymanie i wsparcie Azowa, a Ukraińcom pokazanie, że ich kultura mimo wojny nie ginie i nie zginie. Fundacja UA Future zbiera obecnie pieniądze na auto dla Spidera, bo ten szykuje się do powrotu na front. Możecie dorzucić swoje parę złotych.


Fot. Piotr Kaszuwara, 2016 rok. Spider pierwszy od prawej. 

Druga historia, o której chciałabym Wam opowiedzieć to opowieść o niewidomej dziewczynce, grającej na bandurze. Koncertuje w swoim kraju, jednocześnie zbierając pieniądze na pomoc ukraińskiemu wojsku. Anna Maria Herman do marca 2024 r. zebrała w ten sposób 2,5 mln hrywien (to dziś ok. 250.000 zł), koncertując np. w cerkwiach.

O wielu losach artystów, walczących na wojnie, wiemy, o wielu nie dowiemy się nigdy. Mowa o przypadkach podobnych do historii Borysa. Czyli o tych, po których słuch zaginął. Dlaczego? Dlatego, że ani strona ukraińska, ani rosyjska nie podają prawdziwej liczby zabitych żołnierzy. 

Nikt ich nie widział, nikt o nich nie słyszał 

Dane, które publikuje codziennie Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy i z których wynika, że w ciągu doby mogło zginąć czy to 500 czy to 1200 rosyjskich żołnierzy, należy traktować z rezerwą. Dane o artystach pojawiają się sporadycznie i zwykle przypadkowo. Bo ktoś komuś powiedział, bo ktoś od kogoś usłyszał, a ktoś znowu gdzieś opublikował. Ale na koniec dnia, można się spodziewać, że być może będzie z nimi tak, jak stało się z ofiarami cywilnymi w Mariupolu czy Wołnowasze w obwodzie donieckim. Skala ofiar jest nie do oszacowania i nie do policzenia. 

Tych, o których wiadomo na pewno, że nie żyją i których da się w jakiś sposób upamiętnić, stara się opisywać Wiesław Habowski na swoim Facebooku. – Projekt powstał na początku wojny, chodzi o pożegnanie każdego żołnierza który zginie. Czy te dane są pełne? Ciężko powiedzieć bo pożegnania trafiają z najprzeróżniejszych źródeł, a to od wojskowych, a to od rodzin, szkół, znajomych, bliskich… Danych o artystach, o osobach, związanych ze sztuką, teatrem, czy telewizją, jest bardzo wiele. Trudno powiedzieć, jak dużo ich faktycznie umiera, tym bardziej, że informacje docierają w różnym czasie. Najczęściej po dwóch-trzech dniach, ale bywa, że nawet po miesiącu albo i później – szczególnie jeśli do identyfikacji ciała są potrzebne badania DNA – mówi Habowski dla PostPravda.Info

Nie ma przy tym wątpliwości, że dane podawane przez władze ukraińskie nie są prawdziwe. – Co do ilości poległych… Są takie dni, że nic innego nie widzisz oprócz nekrologów. Jeden nekrolog po drugim. Trudno je zliczyć. Bywa, że jest ich kilkadziesiąt dziennie, a to i tak przecież nie wszyscy. Nawet w najgorszych tygodniach obrony Bachmutu nie było tak wielu nekrologów, jak teraz. Od momentu, kiedy Rosjanie zaczęli ofensywę. 

Bez względu na to, ilu będzie badaczy, jak mrówczą pracę wykonają amatorzy, społecznicy i profesjonaliści, pewnie nigdy nie dowiemy się, ilu żołnierzy zginęło podczas pełnoskalowej agresji Rosji w Ukrainie. A tym samym: pewnie nigdy też nie policzymy poległych artystów.


Nikołaj Karpicki. Czy można wynegocjować pokój, jeśli przyczyna wojny jest irracjonalna?

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 23.07.2024.  URL: http://postpravda.info/?p=7626


Po upadku Związku Radzieckiego służby bezpieczeństwa zaczęły przygotowywać się do przejęcia władzy i odbudowy imperium. Pierwszy krok na tej drodze to wojna czeczeńska z lat 1994-1996, którą Rosja przegrała. Była to klasyczna wojna kolonialna, której towarzyszyły przerażające zbrodnie. Jednak jej cel stanowiło wzmocnienie Rosji, a zbrodnie wojenne były efektem ubocznym.

Kiedy Władimir Putin rozpoczął drugą wojnę czeczeńską w 1999 r., zbrodnie wojenne stały się celem samym w sobie. Jeśli całkowite zbombardowanie miast można jeszcze tłumaczyć jako efekt uboczny (armia rosyjska nie była w stanie walczyć inaczej), to zbombardowanie kolumny uchodźców, którym nie pozwolono opuścić strefy wojny na terytorium Rosji, nie jest już możliwe do wytłumaczenia. Ta zbrodnia ma już motywację irracjonalną, a raczej, jak wówczas podejrzewałem, nekrofilską. 

Wojny kolonialne współczesnej Rosji

Nastroje społeczeństwa rosyjskiego również zaczęły się w tym czasie zmieniać. Podczas gdy nie popierało ono pierwszej wojny czeczeńskiej, to po atakach terrorystycznych, w których wysadzono w powietrze cztery budynki mieszkalne w Rosji jesienią 1999 r., Rosjanie generalnie poparli drugą wojnę czeczeńską i jej głównego inicjatora, Władimira Putina. Poparcia tego nie mógł zachwiać fakt, że FSB została złapana na gorącym uczynku podczas próby wysadzenia piątego domu w Riazaniu, o czym otwarcie informowały nawet rosyjskie media. Putin i tak na fali “walki z terroryzmem” został prezydentem.

W konsekwencji tego w każdej kolejnej sytuacji kryzysowej, zawsze wybierał opcję, która prowadziła do maksymalnej liczby ofiar. Na przykład, kiedy terroryści zajęli teatr, zostali zagazowani razem z zakładnikami; kiedy dwa samoloty pasażerskie zostały porwane, zestrzelono je razem z pasażerami; kiedy dzieci zostały wzięte jako zakładnicy w Biesłanie, szkoła została ostrzelana razem z dziećmi przy użyciu artylerii. Oznacza to, że śmierć zaczęła być rozumiana jako uniwersalny sposób rozwiązywania wszystkich problemów, a to właśnie prowadzi do postawy nekrofilskiej, wyjaśniającej irracjonalną brutalność, z jaką Rosja prowadzi obecnie wojnę przeciwko Ukrainie.

W 2014 r. protesty w Kijowie doprowadziły do przedterminowych demokratycznych wyborów nowego ukraińskiego prezydenta. Rosyjski rząd uznał to za zamach stanu i wykorzystał jako pretekst do zajęcia Krymu i militarnej inwazji na wschodnią Ukrainę. W ten sposób w lutym 2014 roku rozpoczęła się pierwsza wojna rosyjsko-ukraińska, która trwała do 24 lutego 2022 roku.

Pomimo straszliwych zbrodni wojennych, czasami irracjonalnych, miała ona całkiem racjonalny imperialny cel – podporządkowanie Kijowa. Miała zatem klasyczny kolonialny charakter, a po drodze Putin osiągnął duży sukces – zmuszając stronę ukraińską do podpisania porozumień mińskich, które przewidywały przeprowadzenie wyborów pod rosyjską obecnością wojskową i legalizację terrorystycznych struktur marionetkowych reżimów w ramach prawnych Ukrainy.

Po wdrożeniu tego «planu pokojowego» kontrolowani przez Rosję bojownicy mieliby oficjalny status w Ukrainie i mogliby terroryzować ludność na całym jej terytorium, a za ich pośrednictwem Putin byłby w stanie kontrolować Ukrainę od wewnątrz. Na szczęście umowy te nie zostały ratyfikowane przez ukraiński parlament, ale na arenie międzynarodowej stały się uzasadnieniem dla odmowy pomocy wojskowej. Zachodni politycy nie rozumieli, dlaczego Ukraina powinna być zaopatrywana w broń, skoro podpisała już porozumienia pokojowe.

Gdyby Władimir Putin miał racjonalny imperialistyczny cel i był rzeczywiście zorientowany na sukces, to zwiększałby presję wojskową i polityczną, koncentrując się na drenowaniu Ukrainy. Dlatego przed pełnoskalową inwazją sądziłem, że Putin dokona zamiast niej kolejnej inwazji lokalnej na Donbasie i ogłosi Zachodowi, że chodzi jedynie o wewnętrzny konflikt Ukrainy z samozwańczymi republikami, który można zakończyć jedynie poprzez wdrożenie porozumień mińskich.

W takim przypadku kraje zachodnie powstrzymałyby się od dostarczania broni, zapasy Ukrainy szybko by się wyczerpały, a Ukraina pozostałaby nieuzbrojona. Jednak Putin, z jakiegoś irracjonalnego powodu, wybrał inną drogę.

Nekro-imperialistyczna wojna

24 lutego 2022 r. Putin przystąpił do pełnoskalowej inwazji, rozpoczynając drugą rosyjsko-ukraińską wojnę na wyniszczenie, która nie miała już racjonalnego celu. Pamiętam jej pierwszy dzień. Pamiętam ranek, słyszałem przez okno, jak dźwięki syren wypełniają całą przestrzeń Kijowa, ale i wciąż trzymałem się w upiorne desperacji myśli, że, że wróg zostanie skoncentruje się na bardziej racjonalnych celach, a nie na bezsensownym bombardowaniu ludności cywilnej. Podczas gdy mój umysł chwytał się iluzorycznej nadziei, moje zmysły mówiły mi, że nadeszła już mała apokalipsa, wielu moich bliskich i zwykłych znajomych zostało już skazanych na śmierć i zginie w nadchodzących miesiącach lub latach. Rzeczywistość okazała się straszniejsza niż jakiekolwiek fantazje. Najeźdźcy rozpętali potworny terror wobec ludności cywilnej.

Pierwsze dni inwazji to mgła wojny. Nadzieja, że straty zmuszą wroga do odwrotu, bo skoro działania militarne nie doprowadzą do podboju, to logika imperialisty nakazuje wycofanie się i zgromadzenie sił do nowego ataku lub sięgnięcia po metody polityczne.

Marzec 2022. Ofensywa wroga na Kijów została stłumiona: stało się jasne, że Ukraina się utrzyma. Rosjanie wycofują się z centralnej Ukrainy. No więc znowu nadzieja, że dostrzegą bezsens kontynuowania wojny.

Kwiecień – sierpień 2022. Nadzieja okazała się płonna. Wróg posuwa się naprzód na Donbasie, stosując taktykę ostrzału. Ukraina marnuje amunicję, a zachodnia pomoc wojskowa jest opóźniona. Ukraińska piechota jakimś cudem powstrzymuje natarcie wroga. W najbardziej krytycznym momencie przybywają himars i linia frontu się stabilizuje.

Wrzesień-listopad 2022. Putin ogłasza przyłączenie czterech ukraińskich obwodów do Rosji. Grozi użycia broni nuklearnej. Szantaż się nie udaje. Armia ukraińska wyzwala Kupiańsk, Izium, Liman, Chersoń. 

Grudzień 2022 – maj 2023. Nagle dostawy broni zostają wstrzymane, a wróg ponownie posuwa się naprzód, zdobywa Bachmut, uderza w infrastrukturę energetyczną. Po długiej przerwie zachodnie dostawy broni zostają wznowione, a wraz z nimi pojawia się nadzieja.

Czerwiec-wrzesień 2023. Ukraińska ofensywa powoli przeżuwa rosyjską obronę. To ostatnia szansa na uniknięcie niekończącej się wojny. Kraje zachodnie nie spełniły wszystkich obietnic dotyczących dostaw broni. Rosyjski reżim ucierpiał w wyniku rebelii. Rosyjska armia przeprowadza kontrataki i zatyka wyłomy w obronie.

A co dzieje się teraz? Rosja miała czas na przystosowanie się do niekończącej się wojny na wyniszczenie i nieustannie posuwa się naprzód, ignorując straty, które zatrzymałyby każdą inną armię. Zajmuje Awdijiwkę, zagraża miejscowości Czasiw Jar, rozpoczyna dywersyjną ofensywę w regionie Charkowa. Jednakże głównym kierunkiem uderzenia jest Pokrowsk. Latem, po dłuższej przerwie, wznowiono dostawy pomocy wojskowej, a sytuacja na froncie powoli zaczyna się wyrównywać. Przed nami mglista przyszłość. Sytuacja polityczna na świecie nie napawa optymizmem.

Gdy piszę te słowa, Kijowem wstrząsają eksplozje. Z okna widzę trzy słupy dymu, unoszące się nad dzielnicami mieszkalnymi. Napływają zdjęcia z ataku na dziecięcy szpital onkologiczny. Niestety, tak już teraz będzie. Nie widać końca.

Mutacja rosyjskiej świadomości imperialnej

Archaiczny rosyjski imperializm opierał się na idei gromadzenia ziem, zgodnie z którą życie narodów nabierało znaczenia i wartości tylko wtedy, gdy zostały one włączone do Rosji. Niezależne życie ludzi poza Rosją zostało zdewaluowane, ale nie było jeszcze postrzegane jako zło. Pierwsza mutacja imperialnej świadomości towarzyszyła ustanowieniu bolszewickiej dyktatury. Bolszewicy wierzyli, że zło jest nieodłącznym elementem społecznej natury człowieka, a zatem świat jest skazany na walkę klas. Aby oczyścić świat ze zła, konieczna była światowa rewolucja.

Celem archaicznego imperializmu jest dobrobyt imperium; celem totalitarnego imperializmu stała się sama władza, która na podstawie totalitarnej ideologii jest uzasadniana potrzebą oczyszczenia wrogiego świata ze zła. Dyktaturze Putina towarzyszyła druga mutacja imperialnej świadomości, związana ze strachem przed złożonością świata. Cywilizacja zachodnia przeraża swoim skomplikowaniem i różnorodnością, nowy typ imperialistów wierzy, że jest ona z natury zła, podczas gdy zacofane prymitywne dyktatury są postrzegane jako sojusznicy Rosji w konfrontacji ze złem świata właśnie. W związku z tym w społeczeństwie szerzy się wizja nekrofilska, w której zniszczenie i śmierć są jak najbardziej pożądane, pozwalają bowiem na powrót uprościć otaczający nas świat. Decyzja o kontynuowaniu wojny o zagładę, której nie da się wygrać, została podjęta pod wpływem takiego nekrofilskiego nastroju, który towarzyszył mutacji rosyjskiego totalitarnego imperializmu w nową formę – nekroimperializmu. 

Jeśli opinia publiczna i elity polityczne krajów demokratycznych wierzą, że Rosja wyznaczyła sobie jakikolwiek racjonalny cel w tej wojnie, to niebezpiecznie się mylą. Jeśli myślą, że Putin chce czegoś konkretnego, zasobów, pieniędzy, wpływów… Odczytanie racjonalnego celu umożliwiłoby negocjacje z Rosją i znalezienie kompromisu. Jeśli jednak wróg zabija bez żadnego racjonalnego celu, to nie można mu zaoferować niczego, co sprawiłoby, że zabijać przestanie.

Mając nadzieję na negocjacje z Putinem, zachodni przywódcy nie zdawali sobie sprawy, że to oni sami w jego obrazie świata stali się ucieleśnieniem zła, a negocjacje są jedynie sztuczką, która ma pozwolić nadal prowadzić wojnę. Dlatego wojna będzie trwać tak długo, jak długo obecny reżim utrzyma się w Rosji. Możliwe są rzeczywiście tymczasowe okresy rozejmu, ale ta wojna i tak bez wątpienia będzie się rozwijać i obejmować nowe kraje. Tylko Ukraina może powstrzymać atak agresora, chroniąc w ten sposób kraje europejskie.

Rosyjski nekroimperializm tworzy obraz świata, w którym przestają obowiązywać dotychczasowe granice moralne, a wobec wroga dopuszczalna staje się każda zbrodnia. Każdy dobry uczynek jest uważany za zły, jeśli jest popełniany przez wroga, zło jest rozumiane jako dobro, a dobro jako zło. W masowej świadomości nekroimperializm przejawia się poprzez tłumienie empatii, odmawianiu innym prawa do istnienia i traktowaniu śmierci jako sposobu na uczynienie świata prostszym i jaśniejszym.

Inna rzecz, że jeśli niemoralna osoba albo złoczyńca działa samolubnie, w imię zysku, to można z nim zawrzeć kompromis. Tak właśnie zachodni przywódcy myśleli o Putinie, kiedy kupowali od niego ropę i gaz oraz promowali jego wpływy polityczne. Błędnie sądzili, że jeśli bardziej opłaca mu się być cywilizowanym, będzie zachowywał się jak cywilizowany człowiek. Z tego powodu byli nieprzygotowani na wojnę, ponieważ myśleli, że nie jest ona korzystna dla Rosji. A skoro tak to nigdy nie nadejdzie. Jednak rząd rosyjski nie kieruje się własnymi egoistycznymi korzyściami, ale nekrofilskim obrazem świata. Dlatego właśnie Rosja zaatakowała Ukrainę. I zaatakuje kolejny kraj europejski, gdy tylko nadarzy się okazja, mimo że to również nie będzie to korzystne. Również wtedy osiągnięcie z nim porozumienia okaże się niemożliwe. Rosję można powstrzymać tylko siłą. Albo kraje demokratyczne w koalicji z Ukrainą pokonają Rosję i wymuszą dekonstrukcję imperium, albo wojna będzie trwać bez końca. 

By jednak imperium zdekonstruować, politycy i opinia publiczna nie tylko w Ukrainie, ale także w innych cywilizowanych krajach, musi zdadzą sobie sprawę i pogodzić się z irracjonalnością przesłanek wojny rosyjsko-ukraińskiej.