Daria lubi zbierać polne kwiaty. Spacerować po łące. Leżeć na trawie. Kąpać się w jeziorze niedaleko swoje rodzinnej wioski pod Kijowem. Wieczorem do snu słucha medytacyjnej muzyki, rysuje. Podczas okupacji też malowała, ale mniej, bo codziennie do piwnicy domu, w której się ukrywali przychodzili Rosjanie, Buriaci. Zabierali ją do chaty sąsiadów – którzy zdążyli uciec zanim zaczął się ten horror – i tam ją gwałcili. Wracała do rodziców i nie mówiła im ani słowa. – Tata na pewno chciałby ich zabić. Powstrzymać. Ale i tak by przecież nic nie zrobił. Zastrzeliliby całą naszą rodzinę, gdybym się odezwała – opowiada Daria Zymenko, ukraińska malarka i ilustratorka książek.
Rysunki: Daria Zymenko
Fotografie: Oleksandra Zborovska
Instytut Grotowskiego przeprasza za nieporozumienie
Pod koniec czerwca Dasza przyjechała do Wrocławia. Podczas Festiwalu „Teatr na faktach” w Instytucie Grotowskiego miała opowiedzieć o swoich doświadczeniach z początku inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Na scenie, aktorzy w artystyczny sposób przedstawili jej historię. Po performensie szok. Organizatorzy Festiwalu obok Darii posadzili rosyjską reżyserkę. Ukrainka nie znała scenariusza. Nie wiedziała, co będzie dalej. Rozpoczęła się dyskusja. Rozmowa zaproszonych gości z publicznością dotyczyła wybaczenia.
– Poczułam się, jakby mnie znów zgwałcono. Nie chciałam tam być. Nie chciałam odpowiadać na te wszystkie pytania. Nie chciałam tłumaczyć, dlaczego nie umiem i nie czuję potrzeby wybaczania Rosjanom. Może i wśród nich są jacyś dobrzy ludzie. Ale czy ja mam to oceniać? Wojna nadal trwa. Nie usłyszałam słów: „przepraszam”, „jest nam przykro”, „nie zgadzamy się z tą wojną”. Chciano mnie zmusić bym pojednała się z wrogiem, który w tym samym momencie morduje ludzi w moim kraju, gwałci kobiety i nie zamierza się zatrzymywać – wspomina Daria Zymenko. Zastanawia się, czy ktokolwiek w Polsce wyobrażałby sobie taką dyskusję w czasie II wojny światowej. Czy ktoś już w 1943 roku mógł przebaczyć nazistom?
Dyskusja się zakończyła. Instytut Grotowskiego przygotował nagranie z rozmowy. Z publikacji znikają wypowiedzi Darii. – Nie wiem, dlaczego ocenzurowali moje słowa, a całą resztę zostawili. Gdybym wiedziała, że tak to wszystko będzie wyglądało, nigdy bym tu swojej historii nie opowiedziała – przyznaje Ukrainka m.in. w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Instytut Grotowskiego przeprosił Darię Zymenko za „nieporozumienie”. Dodał także w oświadczeniu opublikowanym m.in. w mediach społecznościowych, że „z wielkim zdziwieniem i przejęciem zauważyliśmy, że koniec dyskusji nie został wyemitowany poprawnie w internecie. Był to zwyczajny błąd techniczny niezależny ani od organizatorów, ani od doświadczonych i profesjonalnych, specjalnie zaangażowanych realizatorów streamingu (…) – nie cenzurujemy żadnych wypowiedzi. Nie po to dyskusja była organizowana na żywo, by cokolwiek zostało z niej wycięte” – czytamy.
Ucieczka pod rosyjską okupację
– Był koniec lutego 2022 roku. Wojska rosyjskie szły w stronę Kijowa. Razem z całą rodziną postanowiliśmy wyjechać z miasta do rodzinnej wioski mojego taty. Kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, pod Makarowem. Nie wiedzieliśmy wtedy od której strony wejdą Rosjanie. Zanim się zorientowaliśmy co się dzieje, to nad głowami latały nam rakiety, a później do miejscowości weszli okupanci. Nie było już możliwości uciec dalej, bo wiedzieliśmy, że Rosjanie rozstrzeliwują cywilne samochody ludzi próbujących wyjechać. Byliśmy przerażeni. Tego strachu nie da się opisać. Kilka dni wcześniej chodziłam do teatru, do galerii sztuki, rysowałam – zaczyna opowieść Daria Zymenko.
Siedzimy nad jeziorem. Daria chciała spotkać się w jakimś spokojnym miejscu. Dawno nie była w parku, a bardzo lubi przyrodę. Ludzi na razie jeszcze stara się unikać. Po tym, co wydarzyło się pod Makarowem, kolejny rok spędziła na zachodniej Ukrainie. Wśród lasów i pagórków. Kijów ją trochę męczy, bo jest bardzo głośny, a ona lubi spokój. Może dlatego Rosjanie dobrze czuli się u nich na podwórku. Chętnie tam przychodzili. Po prostu sobie siedzieli. Próbowali nawiązać jakiś kontakt. Zagajali.
Całą rodziną siedzieli w piwnicy. Ona jej chłopak, mama, tata i ciocia z mężem. Ktoś zaczyna walić w drzwi. Słychać język rosyjski. Każą wyjść na zewnątrz. Na początku żołnierze nie są agresywni, choć i tak w żołądkach ich skręca, trawi strach. Karabiny mają przewieszone przez barki. Nie celują do nich. Tłumaczą, że po prostu kontrolują domy, chcą znać kto i gdzie mieszka. Mówią, że to nie potrwa długo, że niedługo Putin wyzwoli Ukrainę od kijowskiego reżimu. Rodzina się buntuje. Gdzieś znajdują resztki odwagi. – Od kogo nas chcecie wyzwolić? Jakbyście tu nie przyszli, to żadne rakiety by nam nad głowami nie latały – mówią do rosyjskich żołnierzy. Dopiero później zaczynają myśleć, że przecież mogli za to zginąć.
Wojskowi odchodzą. Za kilka dni znów zaglądają. Chcą jedzenia, wody, porozmawiać. Rodzina nie bardzo ma pomysł jak się ich pozbyć. Unikają więc podwórka. Robią swoje. Wszędzie roi się od militarnego sprzętu. Nie ma prądu, zasięgu, internetu, żadnych informacji o tym, co się dzieje poza wsią. Pewne jest tylko to, co widzisz na własne oczy. – My wiedzieliśmy, że Rosjanie rozstrzelali niedawno ojca z synem i kilka innych osób. Że to nie są żarty i że grozi nam śmierć niemal w każdy momencie – wspomina Daria.
Z dnia na dzień Rosjanie robią się coraz bardziej agresywni. Grożą rodzinie śmiercią. Zastanawiają się w jaki sposób ich zamordować. Bawią się przerażeniem ludzi. Każą wybierać sposób w jaki ich zastrzelą. – Chcecie pod ścianą? Każdy po kolei? Na kolanach? W piwnicy? A może ustawimy was wszystkich w rzędzie i jedna kula załatwi sprawę? Żeby nie marnować na was amunicji – śmieje się jeden z Buriatów, bo tych we wsi było najwięcej. – Możemy was zabić na podwórku, jeśli nie chcecie, żeby się ściany zabrudziły od krwi – żartują sobie rosyjscy żołnierze.
Daria Zymenko: „Ciało albo śmierć całej rodziny„
Zabierają wszystkim telefony. Każą podać hasła. Twierdzą, że z tego domu ktoś dzwonił do ukraińskiego wojska i zdawał rosyjskie pozycje. Grożą, że ich rozstrzelają. Nic nie pomagają zapewnienia, że przecież nie ma internetu ani sygnału telefonicznego. Mówią, że wrócą ich zabić na następny dzień. Daria opowiadając o tym dziś zaczyna się nerwowo śmiać. – To taka reakcja obronna. Wtedy nie bardzo było nam do śmiechu – wyjaśnia 33-letnia rysowniczka. – Słyszysz takie słowa i zdajesz sobie sprawę, że to się może stać zaraz. Że mogą po prostu zastrzelić stojącego obok mnie tatę, czy mojego chłopaka. Paraliżuje cię. Wydaje się wtedy, że to sen, że to nie może być prawda. Że to się nie dzieje.
Buriaci krzyczą. Każą ustawić się w rzędzie. Rodzina zaczyna błagać mordercę by darował im życie. Padają strzały z karabinu. Ludzie otwierają oczy. Nadal żyją. Rosjanin strzelił w dach. To ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz będą wobec nich jakieś wątpliwości, to skończy się śmiercią wszystkich. Odjeżdżają z telefonami.
Wracają kolejnego dnia. Jeden z buriackich oficerów wyjmuje aparaty i pyta o jeden konkretny. – To mój – odpowiada karnie wystraszona Daria. Żołnierz każe jej wsiadać do samochodu. Zabiera ją na przesłuchanie. Jej ojciec zaczyna panikować. Mówi do Rosjanina, że albo córka odpowie na wszystkie pytania tutaj, albo on chce jechać razem z nimi. Buriat kładzie rękę na karabinie. Wiadomo czym może skończyć się zaraz ta polemika.
Na oczy Daszy naciąga grubą czapkę. Żeby niczego nie widziała. Nie jadą daleko. Do domu sąsiadów. Ci akurat szczęśliwie wyjechali ze wsi zanim wszystko się zaczęło. Wchodzą do środka. Czas się dłuży w drodze po schodach na drugie piętro. Buriat posadził Darię na łóżku. – Rozbieraj się – rozkazuje krótko. Dziewczyna rozumie już, co za chwilę się wydarzy. Kiedy opowiada o tym po dwóch latach, jej głos brzmi pewnie, ale kilka razy musi wziąć głęboki oddech. Maskuje się uśmiechem.
– Zapytałam go, czy będzie mnie o coś pytał. Że jeśli w telefonie znalazł coś, co budzi jego wątpliwości, to wszystko mogę wyjaśnić. Odparł tylko, że mój telefon go w ogóle nie interesuje. I wtedy się zaczęło. Trwało „to” przez jakieś dwie godziny.
Różne myśli kołatały się jej wtedy w głowie. Czy walczyć? Przeciwstawić się przemocy i bronić swojej godności i ciała? Przecież i tak się „to” stanie. Obojętne co zrobi. Może więc lepiej przeczekać? Nie myśleć. To minie. Jak już będzie po wszystkim, to może… może uda się wrócić do domu i ocaleć. – Czułam się jakbym wyszła z ciała. On robił z nim „to”, a ja czekałam obok, aż się skończy.
Kiedy było już po „tym”, Rosjanin zapytał, czy Daria powie o tym ojcu. Chciał też wiedzieć, czy tata ma broń. Zapewniłam go, że nie powiem rodzicom o tym, co się przed chwilą wydarzyło.
– Odwiózł mnie do domu. Tata chwiał się na nogach ledwo żywy, mama cała zielona. Cali się trzęśli. To chyba był najgorszy moment, gdy zobaczyłam w jakim stanie są moi bliscy. I nikomu, niczego nie opowiedziałam. Zapewniłam, że tylko rozmawialiśmy. Na ciele nie miałam śladów pobicia, sińców. Wszyscy odetchnęli.
Na następny dzień Rosjanin przyjechał znowu. Tym razem twierdził, że potrzebuje Darii, aby pomogła mu tłumaczyć jakieś dokumenty z ukraińskiego na rosyjski. Stało się „to” samo. Samochód. Czapka. Dom sąsiadów. Długie schody. Łóżko. Dwie godziny później dom. Rodzina ocalona.
Fotografia: Olexandra Zborovska.
Wybaczenie?
Minęło jeszcze kilka dni. Do mieszkańców wioski zaczęły docierać wiadomości, że Ukraińcy zdołali odeprzeć Rosjan. Kiedy tylko Buriaci wyjechali, Daria, jej mama, tata, ciotka, mąż i chłopak uciekli daleko. Pod samą granicę ze Słowacją. Nikt wtedy nie wiedział, co przyniesie kolejny poranek. Tysiące ludzi z podobnymi historiami chciało być jak najdalej. Jak najbezpieczniej.
– Tacie powiedziałam o tym dopiero niedawno. Zaczęłam mówić o swoim ocaleniu głośno i wiedziałam, że i tak się dowie. Wolałam, żeby usłyszał to ode mnie. Jest mężczyzną, ojcem. To dla niego bardzo trudne. Tłumaczyłam mu, że nie mogłam wtedy mu wszystkiego wyjawić, bo i tak by nic nie dał rady zrobić. Zabiliby go, a później i tak zrobili co chcieli – mówi Daria Zymenko. – Wystarczy spojrzeć, co wyprawiało się w Irpieniu i w Buczy. My i tak mieliśmy dużo szczęścia.
Buriat, który skrzywdził Daszę żyje. Przeżył wojnę i wrócił do domu. Do żony. Kiedy był pod Makarowem, jego wybranka była w ciąży. Dziś wspólnie wychowują dziecko – ustalili ukraińscy dziennikarze śledczy, którym udało się nawet do niego dodzwonić. Zaprzecza, by zrobił „to” Darii. Karę mógłby ponieść tylko wtedy, gdyby opuścił Rosję.
Jest ciepły dzień. Obok nas jakiś mężczyzna łowi ryby. Po drugiej stronie na plaży ktoś spaceruje z psem. Do jeziora wskoczyły dzieci. Daria głęboko nabiera powietrza. – Nie czuję wielkiej nienawiści. Długo pracowałam z psychologiem. Ona twierdzi, że mój spokój to efekt silnego stłamszenia złości, w momencie, kiedy mnie gwałcił. I do dziś tej złości z siebie nie uwolniłam. Została.
– Da się „to” wybaczyć? – pytam.
– To niemożliwe. I to nie tylko jemu. Ale i wszystkim Rosjanom, którzy popierają lub nie protestują, wobec tego, co dzieje się w Ukrainie. Dla mnie są za to współodpowiedzialni. Czy to moje zadanie, żeby zastanawiać się, kto z nich jednak jest dobry, a kto zły? Kiedy widzę masowość zła, jakie rozlali po moim kraju? Nie jest. Nie będę się nad tym zastanawiać. Niszczą całe miasta, życie milionów ludzi, kaleczą nas. Jak to wybaczyć? No jak? Może jeszcze miałabym powiedzieć: «Przepraszam cię Buriacie, że mnie zgwałciłeś»? – odpowiada dziewczyna.
– A twój tata byłby w stanie im wybaczyć?
– Nie.
– A twoja mama?
– Nie.
– A twoi przyjaciele?
– Nie.