poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Nikołaj Karpicki. Kremlowska quasi-religia. Z cyklu „Religia w niewoli nekroimperium”

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 18.08.2025.


Kreml wymaga od wszystkich wyznań religijnych bezwarunkowej lojalności, włączając w to także te, które systematycznie prześladuje. W 2014 roku, podczas inwazji Rosji na Krym i wschodnią Ukrainę, Kremlowi w pełni wystarczała deklaracja politycznej neutralności ze strony rosyjskich wspólnot religijnych, pod warunkiem że nie wypowiadały się one w obronie Ukrainy ani swoich ukraińskich współwyznawców. Jednak po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny Kreml zażądał od nich więcej – religijnego usprawiedliwienia wojny przeciwko Ukrainie. 29 marca 2022 roku w gmachu Dumy Państwowej przedstawiciele różnych wyznań wspólnymi siłami stworzyli podstawy nowej doktryny religijnej – manichejskiego nekroimperializmu, którego istota sprowadza się do tego, że Rosja musi ponownie stać się wielkim imperium, aby zniszczyć „zło” ucieleśnione przez Zachód i Ukrainę. Ta nowa quasi-religia jest nie do pogodzenia z autentyczną religijnością, niezależnie od wyznania.

Dyskryminacja i represje wobec organizacji religijnych w Rosji

Po upadku Związku Radzieckiego w Rosji zapanowała bezprecedensowa w jej historii wolność wyznania. Jednak wraz z dojściem do władzy Władimira Putina zaczęto forsować koncepcję „tradycyjnych religii Rosji”, w ramach której wszystkie inne wyznania postrzegano jako gorsze i poddawano prześladowaniom – początkowo mało widocznym, lecz z każdym rokiem coraz silniejszym.

Wojna w Czeczenii sprowokowała represje także wobec muzułmanów, mimo że islam zalicza się do grona „tradycyjnych” religii. Dla kariery i korzyści materialnych – awansów czy premii – funkcjonariusze FSB zaczęli wyszukiwać „ekstremistów” także w innych regionach. W rezultacie lista materiałów ekstremistycznych zakazanych w Rosji zaczęła się powiększać o prace muzułmańskich teologów i filozofów studiowanych na całym świecie. Pod zakaz trafił nawet jeden z przekładów Koranu.

Jednak wpisanie na listę organizacji ekstremistycznych jakiegokolwiek „nietradycyjnego” wyznania dawało rosyjskim służbom specjalnym prosty sposób na poprawę statystyk „skutecznej pracy”. W 2011 roku prokuratura, z inicjatywy FSB, wszczęła proces przeciwko świętej dla wyznawców hinduizmu księdze „Bhagawadgita” z komentarzami założyciela Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny (ang. International Society for Krishna Consciousness – ISKCON) Śrili Prabhupady. Gdyby sąd uznał tę księgę za ekstremistyczną, bycie krisznaistą w Rosji stałoby się przestępstwem zagrożonym wieloletnim więzieniem. Dzięki protestowi społeczeństwa obywatelskiego w Tomsku oraz wsparciu Indii plany FSB i prokuratury zostały udaremnione, co jedynie odroczyło, lecz nie powstrzymało rozpoczęcia prześladowań religijnych.

W 2016 roku przyjęto poprawki do ustawodawstwa (tzw. „pakiet Jarowej”), które ograniczyły możliwość publicznego rozpowszechniania przekonań religijnych, zaostrzyły kary i poszerzyły uprawnienia służb specjalnych. W 2017 roku Sąd Najwyższy Federacji Rosyjskiej uznał organizację Świadków Jehowy za ekstremistyczną, a jej wyznawcy zaczęli być skazywani na kary więzienia. Najsurowsze wyroki (7–8,5 roku) zaczęły być wydawane regularnie od 2021 roku. Podobne zagrożenie zawisło także nad innymi wspólnotami religijnymi uznanymi za „nietradycyjne”.

Mówić prawdę czy dostosowywać się?

Podczas gdy ukraińscy zielonoświątkowcy cieszą się pełną wolnością religijną, ich współwyznawcy w Rosji byli zmuszeni nieustannie liczyć się z nastawieniem władz wobec nich. Wydawałoby się, że powinno to skłaniać do krytycznego spojrzenia na politykę rosyjską.

W 2014 roku kierownictwo Kościołów zielonoświątkowych w Ukrainie i Rosji odbyło szereg spotkań, aby wypracować wspólne stanowisko wobec inwazji Rosji na Krym i wschodnią Ukrainę. Ukraińscy zielonoświątkowcy wychodzili z założenia, że Kościół powinien być głosem prawdy i ma obowiązek mówić o cierpieniach ludzi będących skutkiem rosyjskiej agresji. W odpowiedzi rosyjscy zielonoświątkowcy twierdzili, że są „poza polityką” i „wszystkich kochają”, dlatego nie widzą potrzeby rozmawiania o wojnie i działaniach rosyjskich władz – ani publicznie, ani nawet w prywatnych rozmowach. Wkrótce obie strony przekonały się o bezsensowności takich spotkań i kontakty między ukraińskimi a rosyjskimi zielonoświątkowcami ustały. Podobny proces miał miejsce także wśród wyznawców innych religii.

Nowa quasi-religia: Waszyngton jest kryjówką Szatana, a my staniemy się wielkim imperium!

Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę rosyjskim władzom nie wystarczał już „neutralizm” organizacji religijnych – zażądały one nie tylko poparcia, ale też religijnego uzasadnienia wojny przeciwko Ukrainie. W tym celu 29 marca 2022 roku w gmachu Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej zorganizowano okrągły stół pod hasłem „Światowe religie przeciwko ideologii nazizmu i faszyzmu w XXI wieku”. Uczestnicy mieli wypracować wspólne stanowisko religijne, które usprawiedliwiałoby wojnę Rosji przeciwko Ukrainie.

Wśród uczestników okrągłego stołu znaleźli się:

– zastępca przewodniczącego Wydziału Synodalnego ds. stosunków Kościoła ze społeczeństwem i mediami Patriarchatu Moskiewskiego RKP – Wachtang Kipszidze;
– metropolita Rosyjskiego Prawosławnego Kościoła Staroprawosławnego Kornilij;
– przewodniczący Duchownego Zgromadzenia Muzułmanów Rosji – Albir Krganow;
– najwyższy mufti, przewodniczący Centralnego Duchowego Zarządu Muzułmanów Rosji – Talgat Tadżuddin;
– kierownik Departamentu Federacji Gmin Żydowskich Rosji ds. współpracy z Siłami Zbrojnymi, Ministerstwem Sytuacji Nadzwyczajnych i organami ścigania – Aaron Gurewicz;
– przedstawiciel Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji – Did Hambo, lama Daszinima Sodnomdordżijew;
– zwierzchnik Rosyjskiej i Nowonachiczewańskiej diecezji Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego – arcybiskup Ezras;
– zwierzchnik Rosyjskiego Związku Chrześcijan Wiary Ewangelicznej – biskup kierujący Siergiej Riachowski;
– inni członkowie rosyjskich organizacji religijnych.
W tamtym czasie media dużo pisały o tym wydarzeniu, jednak nie doceniły jego historycznego znaczenia. Po raz pierwszy przedstawiciele różnych religii Rosji wspólnie zajęli się formowaniem ogólnej religijnej pozycji wobec wojny przeciwko Ukrainie. Każdy z uczestników wniósł swój wkład w sformułowanie podstawowych założeń nowej quasi-religii – manichejskiego nekroimperializmu.

Uwaga. Manicheizm, podobnie jak gnostycyzm, jest starożytnym systemem wierzeń, według którego nasz materialny świat jest zły. Różnica między nimi polega na tym, że adept gnostycyzmu jest bierny, obojętny wobec tego, co dzieje się wokół, natomiast adept manicheizmu nastawiony jest na aktywną walkę ze światem zewnętrznym. Gnostycyzm głosi, że świat materialny został stworzony przez „złego boga” i dlatego życie oraz walka są bezsensowne. Manicheizm natomiast twierdzi, że „zły bóg” wtargnął do królestwa „dobrego boga”, więc prawdziwi wyznawcy dobra muszą walczyć, aby oczyścić świat ze zła. Ideologia bolszewicka jest w istocie ateistyczną transformacją manicheizmu, gdyż opiera się na przekonaniu, że stary świat powinien zostać oczyszczony ze zła w wyniku walki klasowej.

Przewodniczący Duchowego Zgromadzenia Muzułmanów Rosji Albir Krganow oświadczył, że w XXI wieku w szeregu państw ożyła ideologia nazizmu i faszyzmu, co przejawia się w przemocy wobec ludności cywilnej.

Mnich Kiprian stwierdził, że Waszyngton to legowisko diabła, Bóg stoi po stronie nie Zachodu, lecz Rosji, a zatem zwycięstwo będzie należeć do niej. Rosja – to narzędzie w rękach Bożych, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się po świecie obrzydliwości przed Panem, wszelkiej niemoralności płynącej z USA.

Zastępca przewodniczącego Wydziału Synodalnego Wachtang Kipszidze utrzymywał, że przy poparciu Patriarchatu Konstantynopolitańskiego i Stanów Zjednoczonych powstała Prawosławna Cerkiew Ukrainy – „quasi-religijna struktura”, która zjednoczyła schizmatyków, jednomyślnych w swoim dążeniu do skrajnego nacjonalizmu. Z kolei Rosyjska Cerkiew Prawosławna wspiera rosyjskich wojskowych.

Metropolita Rosyjskiego Prawosławnego Kościoła Staroprawosławnego Kornilij opowiadał, że rzekomo władze Ukrainy wyrzekają się Boga; że idee nazizmu są rozpowszechnione na Ukrainie i w krajach Europy i znalazły poparcie na szczeblu państwowym, co doprowadziło do ludobójstwa – wyniszczenia Rosjan w Donbasie i Ługańsku; że Ukraina prowadzi wojnę przeciwko ludności cywilnej i używa jej jako żywej tarczy; że nazistowskie władze, wspierane przez tolerancyjny Zachód, depczą wszelkie normy chrześcijańskiej moralności. Przekonywał, że trzeba modlić się za wojowników, a zwłaszcza za Putina, a kończąc swoje wystąpienie oświadczył: „Będziemy wielkim narodem, będziemy wielkim imperium.”

Warto tu zauważyć, że gdy prowadząca okrągły stół zaczęła domagać się od duchownego Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej z Ługańska, by potwierdził „okrucieństwa nazistów”, nie usłyszała od niego niczego poza opowieścią o działalności charytatywnej eparchii ługańskiej.

Lama Daszinima Sodnomdordżijew – jedyny, którego wystąpienie prowadząca poprosiła streścić jedynie w tezach – nie okazał urazy i wezwał do zjednoczenia się przeciwko faszyzmowi i nazizmowi, aby zwyciężyć i zniszczyć to zło, by innym nie przyszło na myśl iść tą drogą.

Przedstawiciel wspólnot żydowskich Aaron Gurewicz mówił ogólnie o nazizmie, od czasu do czasu kiwając głową w stronę Zachodu.

Zwierzchnik Rosyjskiego Związku Chrześcijan Wiary Ewangelicznej (ROSChWE) Siergiej Riachowski oświadczył, że kieruje się miłością, ale jest to taka miłość, która „niszczy zło”. Podkreślił też, jak ważne jest to, że Putin przypomniał słowa Biblii, którymi uzasadniał inwazję wojskową na Ukrainę, bo – jak stwierdził – innej możliwości obrony prawdy nie było.

Najwyższy mufti, przewodniczący Centralnego Duchowego Zarządu Muzułmanów Rosji Talgat Tadżuddin wezwał do walki z diabłem, nie dając się zwieść hasłom o demokracji i cywilizacji, – tak jak to miało miejsce w Syrii, a teraz w Ukrainie. Wyraził radość, że rosyjskie wojska stoją wokół Kijowa, a siły morskie, przeciwlotnicze i przeciwrakietowe Ukrainy zostały „zniszczone”. Oświadczył także, że już pierwszego dnia – 24 lutego – Rada Centralnego Duchowego Zarządu Muzułmanów Rosji przyjęła oświadczenie, w którym całkowicie poparła działania wojenne przeciwko Ukrainie. Podkreślił przy tym ich znaczenie z punktu widzenia religii: Putin jest bowiem władcą, a władca – to cień Boga na ziemi, i w wojnie przeciwko Ukrainie Najwyższy daje Putinowi siłę, która jest niewyczerpana.

Najwyższy mufti Rosji Talgat Tadżuddin wezwał do walki z diabłem w Ukrainie. duma.gov.ru

Salach Mitaewicz Meżijew poinformował, że ich Duchowe Zarządy Muzułmanów Czeczeńskiej Republiki już drugiego dnia poparły operację wojskową „przeciwko nazizmowi, faszyzmowi i satanizmowi w Ukrainie” i wydały fatwę, zgodnie z którą muzułmanie uczestniczący w wojnie przeciwko Ukrainie walczą za Koran i za proroka Mahometa. Oświadczył, że wojna z Ukrainą to dżihad, a poległy stanie się szahidem; to wojna z globalizacją satanizmu; że w Ukrainie i krajach Europy panują sataniści, szajtanowie, naziści, faszyści, społeczność LGBT, charydżyci i wahabici, do których czuje jedynie nienawiść. Skrytykował także innych uczestników okrągłego stołu za wezwania do miłości. „Z nimi jest tylko jedna rozmowa – trzeba im odciąć głowy i na tym koniec” – podsumował swoje wystąpienie.

Protojerej Aleksander Aleksandrowicz Pelin z Petersburga oświadczył, że w Ukrainie nie ma chrześcijaństwa, lecz pogaństwo. Uzasadniał to tym, że herb Ukrainy – trójząb księcia Włodzimierza – to symbol pogański, sokół Raróg, fałszywy bóg z mitologii skandynawskiej, który utrwalił się pod wpływem Austro-Węgier w XIX wieku. Dlatego – jak twierdził – rosyjscy chrześcijanie walczą obecnie nie z chrześcijanami ukraińskimi, ale z poganami.

Przewodniczący Ośrodka Koordynacyjnego Muzułmanów Kaukazu Północnego Ismail Berdijew stwierdził, że nie należy prowadzić żadnych negocjacji z Ukraińcami. Nawet jeśli zgodzą się na kapitulację, nie należy jej przyjmować, lecz trzeba ich zniszczyć do końca. „Nie powinno być żadnej Ukrainy” – powiedział.

Później, w czerwcu 2022 roku, Siergiej Riachowski dał jasno do zrozumienia, że ani on, ani jego Kościół nie podejmą żadnych działań w związku z apelem ukraińskich Kościołów protestanckich, by pokajał się za swoje wystąpienie na tym okrągłym stole i potępił inwazję Rosji na Ukrainę. Oświadczył, że wezwanie jego ukraińskich współwyznawców jest utrzymane w duchu szerzonej na świecie „rusofobii”.

Po co Kremlowi poparcie wspólnot religijnych?

W momencie inwazji Kreml całkowicie kontrolował opinię publiczną i sytuację w kraju, a mimo to zażądał, aby wyznania zrezygnowały ze swojego „neutralizmu”, który wcześniej go w pełni satysfakcjonował. Obraz świata Putina i jego otoczenia jest dualistyczny: świat dzieli się na „swoich” i „wrogów”, których należy niszczyć nie dla korzyści, lecz wyłącznie dlatego, że są wrogami – nawet jeśli w tym celu trzeba będzie ponieść ofiary i doprowadzić do kryzysu wewnątrz własnego państwa. Z pragmatycznego punktu widzenia to bezsensowne, dlatego zachodni politycy próbowali porozumieć się z Putinem, odwołując się do jego egoistycznych interesów. Jednak motywacja rosyjskiej władzy jest irracjonalna, a żeby ją legitymizować, zażądała ona od wyznań dostarczenia religijnego uzasadnienia wojny przeciwko Ukrainie.

Choć uczestnicy okrągłego stołu różnili się w szczegółach, można wyróżnić wspólne ramy ich stanowiska:

– Ukraina nie ma prawa do istnienia niezależnego od Rosji;
– Bóg stoi po stronie Rosji w wojnie przeciwko Ukrainie;
– wspólnoty religijne muszą wspierać tę wojnę;
– ta wojna toczy się przeciwko cywilizacji zachodniej, która uosabia zło – nazizm, satanizm, amoralizm i odrzucenie „wartości tradycyjnych”.

W tych tezach ujawniają się zarysy nowej doktryny religijnej, głęboko wrogiej nie tylko wobec Zachodu i Ukrainy, ale również wobec samych religii, w imieniu których występowali uczestnicy okrągłego stołu. Jest to doktryna – odrodzone manicheizm oparte na rosyjskim nekroimperializmie, innymi słowy – manichejski nekroimperializm.

Manichejski nekroimperializm i gnostycki fatalizm

Rosyjskiej władzy potrzebni są zarówno ci, którzy usprawiedliwiają wojnę, jak i ci, którzy są gotowi iść na śmierć. Nie chodzi tu tyle o przekonania, ile o stosunek do życia – władzy zależy na tym, aby żołnierze bez sprzeciwu szli na pewną śmierć, wierząc, że życie nie ma sensu. Ten stosunek do życia ucieleśnia się w gnostyckim fatalizmie. Natomiast aby zwykli ludzie popierali zabijanie swoich przyjaciół i krewnych w sąsiednim kraju, przekonuje się ich, że są otoczeni wrogami – i to nastawienie przybiera postać manichejskiego nekroimperializmu.

W warunkach życia w Rosji gnostycki fatalizm kształtuje się spontanicznie – tutaj dodatkowy wysiłek ze strony władzy nie jest potrzebny. Oczywiście rosyjscy żołnierze, którzy posłusznie zgadzają się na bezsensowną śmierć, raczej nie wierzą w istnienie „złego boga”, jak uczy starożytny gnostycyzm. Jednak spontanicznie odtwarzają starożytne gnostyckie podejście do życia: jeśli wszystko jest bez sensu, to nie istnieją żadne ograniczenia moralne, a żadne życie – ani cudze, ani własne – nie ma wartości. W odróżnieniu od gnostycyzmu manicheizm daje motywację do walki ze światem zewnętrznym, na który rzutuje się obraz wroga. Ponieważ taka projekcja zachodzi spontanicznie, rosyjska władza potrzebowała pomocy organizacji religijnych, aby skierować ten proces w nurt nienawiści do Zachodu. Właśnie w tym celu odbył się okrągły stół 29 marca 2022 roku.

Ale po co rosyjskim wyznawcom różnych religii wspierać tę quasi-religię? Motywacja może być całkiem przyziemna. Organizacje religijne starają się przystosować do warunków życia w Rosji, zapewnić sobie bezpieczeństwo, demonstrując władzom swoją lojalność i użyteczność. Na pierwszy rzut oka wydaje się to paradoksalne: tym samym stawiają zadanie społeczne ponad własną misję duchową. Bo jeśli religia dla samego przetrwania wyrzeka się swojego najwyższego celu, to traci sens własnego istnienia. Jest jednak także inna przyczyna – syndrom sztokholmski. Ale to już temat na osobną rozmowę.

piątek, 8 sierpnia 2025

Podmiotowość // Słownik wojny

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 11.08.2025.


Zgodnie ze Statutem Organizacji Narodów Zjednoczonych poszanowanie prawa narodów do samostanowienia jest fundamentalną zasadą stosunków międzynarodowych. Rezolucja 1514 Zgromadzenia Ogólnego ONZ (1960) stwierdza:

„Wszystkie narody mają prawo do samostanowienia; na mocy tego prawa swobodnie określają swój status polityczny…” Jednak nie wszystkie narody posiadają podmiotowość. Jeśli na naród, który w żaden praktyczny sposób nie przejawia swojej podmiotowości, nałożyć odpowiedzialność za państwo, to najprawdopodobniej przekaże on prawo decydowania o swoim losie dyktatorowi. Czy naród rosyjski będzie miał prawo do samostanowienia po porażce w wojnie, czy też jego los powinna określić koalicja państw-zwycięzców? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy wyjaśnić pojęcie „podmiotowość”, któremu Nikołaj Karpicki poświęcił kolejny artykuł w Słowniku wojny na PostPravda.Info.

Podmiotowość

W szerokim znaczeniu podmiotowość to zdolność do występowania jako niezależny podmiot działania, samodzielnego podejmowania decyzji i niebycia przedmiotem cudzej woli. W sensie społecznym to zdolność do bycia samodzielnym czynnikiem wpływu i obrony własnych interesów w społeczeństwie lub na arenie międzynarodowej.

Podmiotowość jednostki określana jest przez jej wolną wolę realizującą się w czynach. Podmiotowość zbiorowa możliwa jest tylko poprzez wolne wspólne działanie, w którym jednostka realizuje siebie i uzyskuje uznanie od innych. Jednak działania wspólne mogą być niewolne, co prowadzi do utraty zbiorowej podmiotowości i powstania autorytarnych lub totalitarnych systemów społecznych.

Nosiciel indywidualnej podmiotowości to człowiek wolny, świadomy swojej zdolności do samodzielnego działania i podejmowania decyzji. Nosicielami podmiotowości zbiorowej są wolne jednostki, które – mimo różnic w przekonaniach i interesach – dobrowolnie łączą się w celu realizacji wspólnego stanowiska. Uosabiają one podmiotowość zbiorową w określonej formie społecznej – narodzie, społeczeństwie obywatelskim, państwie, ruchu religijnym itd. Jeśli jednak działania wspólne odbywają się pod przymusem, prowadzi to do rozpadu podmiotowości zbiorowej. Podmiotowość zbiorowa wyklucza jednomyślność, ponieważ jej podstawą są wspólne działania wolnych ludzi, którzy mogą mieć odmienne przekonania i często różnić się w opiniach na wiele tematów. Jednomyślność pojawia się wtedy, gdy naród rezygnuje ze swojej podmiotowości na rzecz dyktatury.

Podmiotowość narodu

Uznanie cudzej podmiotowości przejawia się w uznaniu praw – gdy mowa o jednostce lub zrzeszeniu ludzi – oraz w uznaniu suwerenności – gdy chodzi o narody i państwa. Utrwalona w dokumentach ONZ zasada poszanowania prawa narodów do samostanowienia oznacza uznanie ich zdolności do samodzielnego kształtowania swojej podmiotowości. Suwerenne prawo narodu zapisane jest w wielu konstytucjach, gdzie wskazuje się, że źródłem władzy jest naród. Jednak jeśli naród nie przejawi swojej podmiotowości w praktyce, z dużym prawdopodobieństwem przywłaszczy ją dyktator.

Tak naród niemiecki utracił podmiotowość wraz z dojściem Hitlera do władzy. Reżim stalinowski stworzył nową „sowiecką” podmiotowość, wypierającą podmiotowości innych narodów. Palestyńczycy nie zdążyli ukształtować własnej podmiotowości odmiennej od wspólnej arabskiej, i gdy Strefa Gazy faktycznie uzyskała niepodległość w 2005 roku, podmiotowość ludności palestyńskiej została zawłaszczona przez organizację terrorystyczną Hamas.

Podmiotowość narodu ukraińskiego

Podmiotowość narodu ujawnia się w momentach historycznych, gdy społeczeństwu udaje się przełamać inercję społeczną. Ukraina, podobnie jak wiele innych państw obszaru postsowieckiego, przez długi czas tkwiła w inercji okresu postsowieckiego. Jednak społeczeństwo zamanifestowało swoją podmiotowość, podejmując walkę z postsowieckim, skorumpowanym systemem oligarchicznym, co doprowadziło do Pomarańczowej Rewolucji w latach 2004–2005 oraz Rewolucji Godności w latach 2013–2014.

Zazwyczaj w czasie wojny ustanawia się sztywną pionową strukturę władzy, a podmiotowość społeczeństwa maleje. Jednak po rozpoczęciu na pełną skalę inwazji Rosji w Ukrainę podmiotowość ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego, przeciwnie, wzrosła: zamanifestowało ono siebie jako samodzielną siłę w obronie kraju, obok państwa. Przejawia się to w rozwoju ruchu wolontariackiego, masowej produkcji dronów metodami rzemieślniczymi oraz w zapewnianiu żołnierzom na froncie wszystkiego, co niezbędne. Co więcej, gdy społeczeństwo uznało, że władza przyjęła błędną ustawę, od 23 lipca 2025 roku w wielu miastach Ukrainy odbyły się masowe protesty, które zmusiły władze do wsłuchania się w głos obywateli i zmiany stanowiska.

Jak Ukraińcy postrzegają podmiotowość Rosjan?

Na początku wojny wielu Ukraińców uważało, że przeciwko nim walczy reżim Putina, i zwracało się do swoich znajomych, krewnych, współwyznawców w Rosji, próbując osiągnąć wzajemne zrozumienie. Ale nie dało się. Dziś większość Ukraińców jest przekonana, że przeciwko nim walczy cała Rosja, a próby nawiązania dialogu z Rosjanami praktycznie ustały. Innymi słowy, Ukraińcy przestali postrzegać naród rosyjski jako posiadający własną podmiotowość, odmienną od władzy. Z tego samego powodu nie uważają za podmiotową rosyjskiej opozycji, która występuje w imieniu nieistniejącej „innej Rosji”. Szacunek budzą jedynie pojedynczy Rosjanie otwarcie występujący przeciwko reżimowi Putina i wspierający Ukrainę, lecz są oni postrzegani nie jako przedstawiciele Rosji, lecz jako bohaterowie-samotnicy. Odnosi się do nich tak, jak do Niemców-antyfaszystów podczas II wojny światowej. Bo mimo ich walki, w tamtym czasie nikt nie postrzegał podmiotowości narodu niemieckiego oddzielnie od podmiotowości nazistowskich Niemiec.

Kto zdecyduje o losie Rosji po wojnie?

Konstytucja Rosji stanowi, że źródłem władzy jest naród. Jednak jeśli naród zrzekł się swojej podmiotowości na rzecz władzy, tym samym wyrzekł się także prawa do samostanowienia. To delegitymizuje Rosję jako podmiot prawa międzynarodowego, a nadal jest ona brana pod uwagę jedynie dlatego, że stanowi zagrożenie militarne. Pojawia się więc pytanie: kto będzie decydował o dalszym losie Rosji w przypadku jej porażki w wojnie – naród rosyjski czy koalicja państw-zwycięzców? Na razie kwestia ta nie jest omawiana, lecz historia zna precedens.

Naród niemiecki, zrzekając się swojej podmiotowości na rzecz Hitlera, utracił możliwość samodzielnego określenia powojennej przyszłości, a o losie Niemiec zdecydowały państwa zwycięskie. W podzielonych częściach Niemiec ukształtowały się różne modele podmiotowości. Jednak po upadku „Muru Berlińskiego” Niemcy wschodni wyrazili dążenie do wejścia w podmiotowość narodu niemieckiego RFN.

Jeśli po klęsce w wojnie Rosji państwa zwycięskie również nie uznają podmiotowości narodu rosyjskiego, otworzy to możliwość kształtowania nowych modeli podmiotowości narodów Rosji. W niektórych regionach – Baszkortostanie, Tatarstanie, republikach Kaukazu – już pojawiają się deklaracje o własnej podmiotowości. W innych – na Syberii, Dalekim Wschodzie – nowe modele podmiotowości jeszcze się nie ukształtowały, ale istnieją ku temu przesłanki.

Nikołaj Karpicki 
Słownik wojny

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Andriej Kuziczkin: Rosyjska propaganda kontra NATO. Kto na Zachodzie jest za Putinem?

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 04.08.2025.

W czasach, gdy radziecka propaganda potrafiła skłonić miliony Europejczyków do protestów przeciwko własnym sojusznikom, a komunistyczne partie zdobywały znaczące poparcie mimo fali przemocy i zamachów – skuteczność dezinformacji była porażająca. Dziś, w obliczu wojny Rosji z Ukrainą, historia zatacza niepokojące koło. Pacyfistyczne hasła znów stają się narzędziem wpływu Kremla. Estoński publicysta Andriej Kuziczkin ostrzega: jeśli nie rozpoznamy zagrożenia na czas, rosyjskie narracje ponownie zatrują europejską debatę publiczną. W PostPravda.Info publikujemy artykuł Andrieja Kuziczkina, który po raz pierwszy ukazał się 31 lipca 2025 roku w Postimees.ee. Publicysta opisuje w nim między innymi zaskakujący poziom poparcia dla Putina między innymi we Włoszech, Francji, czy na Węgrzech.

Nikolaj Karpicki: tytułem wstępu

Na początku lat 80. XX wieku, u szczytu Zimnej Wojny, Związek Radziecki prowadził nie tylko wyścig zbrojeń, lecz także zakrojoną na szeroką skalę wojnę informacyjną przeciwko Zachodowi. Wówczas miliony Europejczyków wychodziły na ulice, protestując przeciwko rozmieszczeniu amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W istocie domagali się rozbrojenia NATO – podczas gdy ZSRR już jednostronnie ulokował setki takich rakiet przy swoich zachodnich granicach. Równolegle w Europie działały lewicowe organizacje terrorystyczne inspirowane ideologią marksistowską. Organizowały zamachy, porwania i polityczne zabójstwa, atakowały obiekty wojskowe NATO i przedstawicieli wielkiego biznesu. Pomimo tej atmosfery przemocy i zagrożenia, partie komunistyczne nadal cieszyły się znacznym poparciem wśród Europejczyków.

Średnie poparcie dla partii komunistycznych w Europie Zachodniej na początku lat 80. wynosiło 5–8%, ale w poszczególnych krajach ich wpływy były znacznie większe. W Grecji na komunistów głosowało około 10% wyborców, we Francji – do 17%, a we Włoszech – prawie 30%. Te liczby pokazują kolosalną siłę radzieckiej machiny propagandowej. Jeśli dziś zachowała się choćby jedna dziesiąta jej dawnego wpływu, to wciąż jest to poważny czynnik zdolny kształtować opinię publiczną w Europie.

Dziś Europa staje przed nowym wyzwaniem – wojną Rosji przeciwko Ukrainie. Na tym tle głęboko zakorzeniony w europejskim społeczeństwie trend pacyfistyczny, ukształtowany po upadku ZSRR, nabiera szczególnego znaczenia. Zmęczenie wojną i pragnienie pokoju za wszelką cenę stają się dogodnym gruntem do rozpowszechniania kremlowskich narracji. Właśnie na ten problem zwraca uwagę publicysta z Estonii Andriej Kuziczkin.

Andriej Kuziczkin i Nikołaj Karpicki 

Andriej Kuziczkin: Czy Europa jest w stanie odpowiedzieć na rosyjskie zagrożenie?

Optymiści dopuszczają możliwość, że wojna Rosji z Ukrainą skończy się w tym roku. Pesymiści sądzą, że potrwa jeszcze wiele dekad. Jednak najważniejsze jest to, że nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak zmieni się świat po tej wojnie, jaka przyszłość czeka Ukrainę i jaki los spotka Rosję.

I choć my, mieszkańcy Europy, w zdecydowanej większości życzymy Ukrainie zwycięstwa i dokładamy do tego niemałych starań w formie pomocy wojskowej i humanitarnej, uważam, że Putin ma wciąż możliwości przełamania sytuacji na swoją korzyść i zmuszenia do kapitulacji nie tylko Ukrainy, ale i Europy. Oto moje argumenty.

Amerykańskie centrum badawcze Pew Research Center w czerwcu 2025 roku opublikowało wyniki sondażu wśród mieszkańców 25 krajów świata na temat stosunku do Władimira Putina i Rosji. Okazało się, że Putin pozostaje najbardziej niepopularnym przywódcą na świecie, osiągając poziom negatywnych ocen na poziomie 90–95% w takich krajach jak Szwecja, Polska, Niderlandy czy Hiszpania.

Jednak w takim kraju jak Węgry w ciągu ostatniego roku wskaźnik zaufania do Putina nie spadł, lecz wzrósł – z 23% do 32%, na fali pozytywnego nastawienia do kremlowskiego przywódcy ze strony węgierskiego premiera Viktora Orbána. Ponadto w Europie postępuje szybka polaryzacja nastrojów społecznych w oparciu o preferencje partyjne. Na przykład w Niemczech 47% wyborców ultraprawicowej partii „Alternatywa dla Niemiec” (AfD) pozytywnie ocenia Putina.

Podobna sytuacja występuje we Włoszech wśród zwolenników partii „Liga Północna” i „Bracia Włosi”. Jednak znacznie bardziej niepokojące jest utrzymywanie się wśród mieszkańców krajów Europy wysokiego poziomu sympatii wobec Rosji. Oczywiste jest, że przeciwdziałanie rosyjskiej agresji nie powinno opierać się na ocenie osoby aktualnego przywódcy, który dziś jest, a jutro go nie ma, lecz na świadomości długoterminowego zagrożenia wynikającego z agresywnej natury samego państwa. A z tym w Europie sytuacja wygląda bardzo źle.

Jednoznacznie negatywnie do Rosji odnoszą się kraje Europy Północnej i Polska, gdzie odsetek zwolenników Rosji nie przekracza 6%. Natomiast we Francji niemal 20% ankietowanych deklaruje pozytywny stosunek do Rosji, we Włoszech i na Węgrzech co trzeci respondent mówi o dobrym nastawieniu do Rosji, a w Grecji odsetek sympatyków Rosji sięga prawie 40%. Niedawne sondaże na Słowacji pokazały, że co trzeci mieszkaniec tego kraju nie sprzeciwia się sojuszowi z Rosją. Z kolei węgierscy dyplomaci w Europie podczas nieoficjalnych spotkań opowiadają, że młodzież w ich kraju z entuzjazmem uczy się języka rosyjskiego, ponieważ „przyszłość należy do Rosji”.

To właśnie na takim sprzecznym stosunku do Rosji gra reżim Putina, aby osłabić stanowisko Europy w kwestii wojskowego wsparcia dla Ukrainy. Toksyczny wpływ „ruskiego miru” w Europie wyraźnie wzrósł w ciągu lat wojny.

Europa jest gotowa pomagać bronią, ale nie walczyć

Według danych Eurobarometru, 70% mieszkańców Europy popiera pomoc finansową i humanitarną dla Ukrainy, a 60% opowiada się za dostawami sprzętu wojskowego. Najbardziej aktywnie dostawy broni dla Ukrainy popierają mieszkańcy Europy Północnej – ponad 90%.

Jednak z roku na rok liczba zwolenników wojskowej pomocy Ukrainie maleje. We Francji, Niemczech, Polsce i Luksemburgu ich odsetek spadł w ciągu 3 lat o 10–15%. W wielu krajach Europy odsetek popierających kontynuację dostaw wojskowych dla Ukrainy wynosi już mniej niż 50%. Te dane korelują z odsetkiem respondentów wierzących w zwycięstwo Ukrainy: jest ich ponad 60% w krajach Europy Północnej, Polsce i państwach bałtyckich, ale mniej niż połowa w pozostałych krajach.

Za to mieszkańcy Europy są zgodni w niechęci do wysyłania swoich narodowych wojsk w Ukrainę w ramach kontyngentu pokojowego. Europa w ogóle nie jest chętna do wojny z Rosją – ani w Ukrainie, ani na własnym terytorium. Odsetek przeciwników wysyłania wojsk lądowych w Ukrainę wynosi od 67% w Szwecji i Danii do 90% na Węgrzech.

Według danych ECFR (European Council on Foreign Relations) z czerwca 2025 roku, 60% Europejczyków jest gotowych bronić swojego kraju w przypadku zagrożenia militarnego. Jednak mniej niż 30% jest skłonnych walczyć poza jego granicami i udzielać pomocy sąsiadom. Liderami gotowości do obrony wewnątrz kraju są Litwa, Estonia i Węgry (ponad 70%). Natomiast na Słowacji jedynie 14% obywateli deklaruje gotowość do obrony swojego kraju.

Alarmującym faktem jest to, że w sześciu największych krajach NATO w Europie (Wielka Brytania, Francja, Włochy, Niemcy, Hiszpania, Polska) mniej niż 50% mieszkańców popiera użycie siły militarnej w obronie sojuszników przed Rosją. Oznacza to, że Europa nie jest gotowa do mobilizacji swojej ludności w przypadku militarnej konfrontacji z Rosją. I to również jest jednym ze źródeł siły reżimu Putina.

Pod względem wojskowo-technicznym NATO jest znacznie potężniejsze niż Rosja. Jednak dziś Ukraina ponosi porażki na froncie głównie z powodu braku siły żywej: zasoby mobilizacyjne kraju są wyczerpane. A to ludzie przy wsparciu sprzętu muszą szturmować pozycje wroga i prowadzić kontrnatarcie. Nie odwrotnie.

W tym względzie Rosja ma oczywistą przewagę – praktycznie niewyczerpane zasoby ludzkie, zapewnione dzięki dość skutecznemu modelowi komercyjnych kontraktów wojskowych, który tylko w ubiegłym roku pozwolił przyciągnąć do wojny przeciwko Ukrainie około 200 000 żołnierzy (dane potwierdzone przez ekspertów zachodnich). Badania pokazują, że Europa takim zasobem dysponuje w znacznie mniejszym stopniu.

Czy Europa jest ofiarą własnej naiwności?

Zespół problemów obniżających skuteczność polityki obronnej Europy i zwiększających jej podatność na rosyjską agresję jest również związany ze słabą znajomością przez Europejczyków realiów życia w Rosji. Całkowita izolacja informacyjna Rosji ogranicza liczbę źródeł wiarygodnych informacji o tym, czym i jak żyje współczesne rosyjskie społeczeństwo.

A rosyjska emigracja za granicą bardzo często przedstawia życzeniowe myślenie jako rzeczywistość, promując w świecie zachodnim fałszywe narracje na temat sytuacji w Rosji. Na przykład rosyjska opozycja z entuzjazmem opowiada o nieuchronnym rozpadzie Federacji Rosyjskiej w wyniku wystąpienia narodowych republik z jej składu. Tymczasem to właśnie republiki narodowe są dziś głównym źródłem legitymizacji reżimu Putina – elity narodowe są w pełni zintegrowane z systemem władzy na Kremlu, poparcie dla Putina w regionach o dużym odsetku ludności nierosyjskiej przekracza 80%, a organizacje narodowościowe aktywnie uczestniczą w popieraniu wojny w Ukrainie.

Kolejna iluzja wiąże się z mitami o nieuchronnym upadku gospodarki Rosji w wyniku sankcji Zachodu i wyczerpaniu zasobów Kremla do prowadzenia wojny. Sankcje Europy rzeczywiście ograniczają możliwości Putina w finansowaniu wojny. Jednak ograniczony format sankcji oraz ich rozciągnięte w czasie, stopniowe wprowadzanie dają rosyjskim instytucjom gospodarczym i finansowym czas na adaptację.

Dlatego po wprowadzeniu 18. pakietu sankcji popularny w Rosji stał się żart, że 118. pakiet sankcji UE będzie wymierzony w wykorzystywanie rosyjskich pszczół jako dronów. Iluzją jest też przekonanie, że upadek rosyjskiej gospodarki doprowadzi do masowych protestów i że głodni Rosjanie wyjdą na ulice, by obalić reżim Putina. Dziś jakość życia w Rosji praktycznie nie uległa zmianie w porównaniu z okresem przedwojennym.

Własna produkcja i relacje handlowe z niemal wszystkimi krajami świata, w tym z Europą, pozwalają nasycić rosyjskie rynki różnorodnymi towarami i żywnością. Tak, problemy systemowe już się ujawniły w wielu sektorach gospodarki. Jednak do rozmiarów katastrofy narodowej jest im bardzo daleko.

Surowa polityka monetarna Banku Centralnego Rosji oraz „poduszka” bezpieczeństwa finansowego w postaci Funduszu Dobrobytu Narodowego w wysokości 130 miliardów euro pozwolą rosyjskiej gospodarce utrzymać się na powierzchni jeszcze przez długi czas.

Niektórzy analitycy stawiają na zmęczenie rosyjskiego społeczeństwa wojną i masowe zubożenie. Jednak majątki putinowskich oligarchów w czasie wojny wzrosły, a miliony Rosjan są beneficjentami wojny – nie zmęczą się pobieraniem pieniędzy za pracę w przemyśle obronnym, za kontrakty wojskowe i za poległych krewnych. I nie będzie im wstyd za te „krwawe” pieniądze, ponieważ w rosyjskiej mentalności jest wiele kodów czyniących psychikę odporniejszą na tego typu straty. Na przykład takie powiedzenie: „Wstyd to nie dym, oczu nie zje”.

Dlatego z przykrością obserwowałem próby rosyjskich opozycyjnych aktywistów, którzy apelowali do sumienia młodych ludzi pracujących w Tatarstanie w zakładzie „Ałabuga”, produkującym drony „Gerań-2” według irańskich technologii. Materiał na ten temat pojawił się w rosyjskim wojskowym kanale telewizyjnym „Zwiezda”. Niektórzy komentatorzy pisali: „Czy naprawdę ci młodzi nie rozumieją, że tworzą narzędzia do zabijania, które niszczą ukraińskie miasta?! Czy naprawdę są z tego dumni?!”.

Niestety. Oni byli, są i będą z tego dumni – jak każdy konstruktor, specjalista i wytwórca broni, jak twórcy uzbrojenia, którzy w każdej epoce i w każdym kraju cieszą się najwyższym statusem społecznym. To nie choroba, to specyficzny typ psychologii oparty na oderwaniu producenta od skutków jego pracy: to nie pistolet strzela, lecz ten, kto trzyma go w ręku.

W przeciwnym razie wytwórcy szabel z damasceńskiej stali czy monterzy karabinów AK-47 powinni byli spłonąć ze wstydu, pamiętając o milionach ofiar ich pracy. Tymczasem stali się narodowymi bohaterami, którzy kują broń dla obrony ojczyzny. Reżim Putina bezlitośnie wykorzystuje psychotyp „obrońcy ojczyzny” i model „oblężonej twierdzy”, skutecznie przepoczwarzając obywateli Rosji w naród wojny.

Dlatego emocjonalne apele do wstydu i sumienia pracowników przemysłu obronnego Rosji, Iranu czy Korei Północnej nic tu nie dadzą. Pomoże tylko przygotowanie Europy do nieuniknionego konfliktu zbrojnego z Rosją.

To chyba główna iluzja wielu europejskich polityków, a także Donalda Trumpa, że wojnę w Ukrainie można zakończyć drogą negocjacji lub „układu”. Urodzony i wychowany w ZSRR, zajmujący się polityką i pracujący jako urzędnik w postpieriestrojkowej Rosji, wielokrotnie patrzący Putinowi w oczy podczas spotkań, oświadczam odpowiedzialnie: nie można.

Doskonale rozumiem niechęć zachodnich elit do otwartej konfrontacji militarnej z Putinem przy braku konsensusu społecznego we własnych krajach i ryzyku katastrofalnych efektów na skutek wojny na wielką skalę na europejskim kontynencie. Można oczywiście dalej żyć z szeroko zamkniętymi oczami. Tylko że kiedy je otworzycie, nad Akropolem w Atenach i nad Reichstagiem w Berlinie będą już powiewać rosyjskie flagi, Wieżę Eiffla zburzą jako symbol LGBT, rosyjskie czołgi staną pod Verdun, marszałek w brytyjskim parlamencie przemówi po rosyjsku, a parady zwycięstwa Wschodu nad Zachodem będą regularnie odbywać się na placu Tiananmen w Pekinie.

poniedziałek, 28 lipca 2025

Yulia Fil. Kartonowy Majdan: walka o przyszłość Ukrainy

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 28.07.2025.


Na placu Iwana Franki w Kijowie nie ma barykad, jak w 2014 roku. Swoistemu performance’owi daleko do wydarzeń sprzed 11 lat. Inny jest cel, inna więc i metoda. Zamiast płonących opon są kartony z hasłami, które wyrażają rozczarowanie, ale i nadzieję. Młodzi Ukraińcy w ten sposób protestują przeciwko ustawie nr 12414, widząc w niej zagrożenie dla antykorupcyjnych reform – i dla przyszłości państwa. Czym jest „kartonowy Majdan? – na łamach PostPravda.Info zastanawia się ukraińska naukowczyni, dr Yulia Fil.

Ukraina przeszłości i Ukraina przyszłości

„Kartonowy Majdan” – czy to niezbyt ambitna nazwa dla kijowskich protestów na placu Iwana Franki? W końcu słowo „majdan” kojarzy się z rewolucją, o której na razie mówić za wcześnie. Ale kojarzy się też z nadziejami na przyszłość. W społeczeństwie ukraińskim zachodzą obiektywne procesy historyczne. To walka dwóch sił: konserwatywnych, zainteresowanych utrzymaniem Ukrainy przeszłości, oraz tych, którzy dążą do zmian i budowy nowej Ukrainy przyszłości. Kim są wszyscy ci ludzie, którzy 23 lipca, w czwartym roku pełnoskalowej wojny, wyszli na protest przeciwko przyjęciu ustawy nr 12414? Co piszą na kartonach, które trzymają w rękach?

Będąc wśród nich, słuchając ich rozmów, można zauważyć – to głównie młodzież, zorientowana na przyszłość Ukrainy i postrzegająca obecną władzę jako siłę konserwatywną. Wcześniej nie wychodzili na protesty, bo uważali, że należy wspólnie walczyć ze śmiertelnym wrogiem i powstrzymać się od wewnętrznej konfrontacji politycznej. Jednak przyjęcie ustawy likwidującej niezależność organów antykorupcyjnych odebrali jako złamanie społecznego kontraktu na moratorium dotyczące publicznych akcji protestacyjnych. Oburza ich nie tylko treść ustawy, ale i okoliczności jej uchwalenia: w najcichszym miesiącu roku, gdy Ukraińcy odpoczywają nad morzem, na działkach i w Karpatach – a więc wtedy, gdy najłatwiej uniknąć uwagi opinii publicznej.

Na pierwszy rzut oka nazywanie rządu dość młodego prezydenta Zełenskiego i jego ekipy archaicznymi i konserwatywnymi wydaje się sprzeczne z intuicją. W końcu obejmował on władzę jako człowiek spoza systemu, „z ludu”, daleki od polityki, dzielący nadzieje i dążenia społeczeństwa. Najwyraźniej młodzież myślała tak samo – przynajmniej na początku. Ale z czasem zaczęła wątpić i uważać, że władza coraz częściej stawia na własne, a nie narodowe priorytety, i podejmuje niedemokratyczne decyzje.

Protestujący są przekonani, że mimo fasady cyfryzacji i deoligarchizacji, współczesna władza jest zainteresowana utrzymaniem „starej” Ukrainy – tej z korupcją, relacjami hierarchicznymi i postsowieckim dziedzictwem. To właśnie taka Ukraina daje władzom gwarancję przetrwania. Tymczasem zmiany, do których dąży Ukraina i które realizuje w ramach kursu eurointegracyjnego, wchodzą w konflikt z interesami tych, którzy korzystają ze swojego stanowiska. Dlatego przejrzystość, kontrola społeczna oraz nadzór instytucji państwowych i międzynarodowych są dla wielu przedstawicieli władzy skrajnie niepożądane. To rodzi pytanie: na ile szczere są deklaracje władzy o eurointegracyjnym kursie Ukrainy?

Drugą tendencję – ukierunkowaną na przyszłość – uosabiają właśnie ci młodzi ludzie, którzy od kilku dni z rzędu wykrzykują niecenzuralne hasła przed – cóż za ironia! – Narodowym Akademickim Teatrem Dramatycznym. Nie chcą spędzić życia w skorumpowanym, oligarchicznym państwie. Ale przede wszystkim czują się podmiotowi i odpowiedzialni za los swojego kraju.


Działacz społeczny Walery Pekar tak komentuje Kartonowy Majdan na swojej stronie na Facebooku:

– To jest ich inicjacja – wejście w dorosłe życie i podmiotowość. Poprzednia Rewolucja Godności to dla nich historia i legenda. W pewnym sensie czują się jej kontynuatorami. Hasła z poprzednich Majdanów pojawiają się wśród nowych. Lekka, radosna atmosfera, pewność siebie – to kontrast wobec pierwszych dni Euromajdanu. Niesamowitą cechą „rewolucji kartonów” jest to, że niemal każdy protestujący jest autorem własnego kreatywnego hasła. To przejaw najwyższej podmiotowości – tego ukraińskiego „ja – kropla w oceanie”.

Protest okazał się nie tylko sposobem wyrażenia woli narodu, ale i formą autoekspresji. To protest-performans – akcja polityczna i artystyczna zarazem – ujawniająca kreatywność i podmiotowość uczestników. Wśród haseł na kartonach pojawiają się m.in.: „ja jestem władzą”, „władza to my”, „my jesteśmy głosem”, „nie jestem frajerem”. Kontrastują z plastikowymi chorągiewkami pierwszego Majdanu – tworzonymi nie przez naród, lecz dla narodu. Dziś to obywatele sami tworzą swoje atrybuty – demokratyczne, szczere i wymowne. „Kartony” jako coś prostego, nieskomplikowanego, demokratycznego, a jednocześnie przemyślanego, ponieważ wyrażają rozczarowanie i aspiracje społeczeństwa, zawierając lakoniczne, lecz treściwe komunikaty do władzy.


Przetrwa tylko Ukraina przyszłości

Otwarte starcie między konserwacją a rozwojem rozpoczęło się wraz z Pomarańczową Rewolucją w 2005 roku i trwało podczas Rewolucji Godności. Żadna ze stron nie odniosła ostatecznego zwycięstwa. Dzisiejsi protestujący wychodzą na ulice, by nie dopuścić do triumfu sił przeszłości. Choć może nie wszyscy mają tego świadomość, stawką nie jest tylko niezależność organów antykorupcyjnych ani nawet kurs eurointegracyjny, lecz samo przetrwanie państwa. Bo tylko Ukraina przyszłości może pokonać wroga i zapobiec kolejnej inwazji.

Ukraina przeszłości – z korupcją, dystansem między władzą a narodem, słabymi instytucjami – nie ma szans w starciu z dużo większym, ale równie niewydolnym przeciwnikiem. Tym razem nie ma miejsca na kompromisy – jak w czasie pierwszego wybuchu woli narodu w 2005 roku czy drugiego w 2014 roku, gdy u władzy pozostawały stare elity, a reformy wprowadzano tylko częściowo. Albo Ukraina przejdzie gruntowną transformację, albo ulegnie degradacji – jeśli wcześniej nie zostanie pochłonięta przez agresora.

Jednym z największych problemów Ukrainy pozostaje brak wizji zwycięstwa. Wielu obywateli przestaje wierzyć, że Ukraina może wygrać na polu bitwy. Ale groźny wróg – niezależnie od wyniku wojny – nadal będzie naszym sąsiadem. A to oznacza, że jedyną szansą jest Ukraina jako państwo europejskie: demokratyczne, wolne, innowacyjne, tolerancyjne, z silnymi instytucjami i rozwiniętym społeczeństwem obywatelskim.

Protest pokazuje, że taka wizja powoli się krystalizuje – i że ludziom nie jest obojętne, jaka będzie Ukraina. Co więcej – są gotowi już teraz brać odpowiedzialność za decyzje, które zdecydują o jej przyszłości.

Kartonowy Majdan czyni Ukrainę silniejszą?

Już nie tylko blogerzy, ale i pojedynczy przedstawiciele instytucji państwowych wysuwają oskarżenia wobec protestujących o destabilizację sytuacji w kraju. Po czyjej stronie leży prawda? Odpowiedź może przynieść tylko społeczny dialog. Jedna rzecz odróżnia Kartonowy Majdan od protestów z lat 2003–2004 i 2013–2014: wszystkie strony konfliktu politycznego są dziś świadome wspólnego celu – przetrwania w obliczu śmiertelnie groźnego wroga.

Sugestie o prorosyjskich wpływach na protesty to oczywiste manipulacje. Wbrew narracjom o zagrożeniu dla bezpieczeństwa narodowego w czasie wojny, protesty są w demokracji formą dialogu i narzędziem zmian. Stanowią zagrożenie tylko dla reżimów autorytarnych. W kulturze politycznej Ukrainy protesty to trwała instytucja demokratyczna, która czyni państwo silniejszym – i właśnie tu leży przewaga Ukrainy nad Rosją, co zresztą też podkreślają protestujący.

Działania władz wobec protestujących – w tym zapowiedź Wołodymyra Zełenskiego o rozpatrzeniu nowej ustawy przywracającej niezależność organów antykorupcyjnych – świadczą o tym, że władza zaczyna rozumieć tę prawdę.


środa, 16 lipca 2025

Nikołaj Karpicki. Postprawda i wojna. Jak oddzielić prawdę od kłamstwa?

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 16.07.2025.


Postprawda to zjawisko w przestrzeni informacyjnej, w którym emocje i subiektywne postrzeganie stają się ważniejsze niż obiektywne fakty. W warunkach postprawdy każdy może tworzyć i rozpowszechniać fałszywe informacje, a ludzie konsumują tylko te treści, które potwierdzają ich własny punkt widzenia, zamykając się w bańkach informacyjnych, w których krążą nawet najbardziej absurdalne teorie. Istnieje jednak przerażająca prawda – to śmierć ludzi na wojnie, którą kremlowscy propagandyści starają się zdeprecjonować w zalewie fałszywek i kłamliwych narracji. Jak w takich warunkach znaleźć kryteria, które pozwolą odróżnić kłamstwo od prawdy?

Prawda – kłamstwo – postprawda

W czasach Związku Radzieckiego władza bała się prawdy, dlatego wprowadziła cenzurę, zakazała niezależnych mediów i zagłuszała zachodnie stacje radiowe. Radziecka przestrzeń informacyjna była królestwem kłamstwa, które łatwo było obalić faktami. Na przykład wielu radzieckich obywateli szczerze wierzyło, że na Zachodzie panuje powszechna bieda, a pensje zwykłych ludzi są niższe niż ich własne. W tamtych latach naiwnie sądziłem, że jeśli przekaże się ludziom prawdę i poprze ją faktami, to przestaną wierzyć w kłamliwą propagandę. Przez krótki czas po rozpadzie ZSRR, gdy cenzura została zakazana, myślałem, że prawda zwyciężyła. Jednak wkrótce nastała era postprawdy.

Jak w prosty sposób zilustrować istotę postprawdy? Jeśli będę twierdził, że gram w szachy lepiej niż arcymistrz – to będzie kłamstwo. Jeśli naprawdę zagram z arcymistrzem i przegram – to będzie fakt, który ujawni prawdę. Ale jeśli pojawi się masa blogerów, którzy wypełnią całą przestrzeń informacyjną rozmaitymi interpretacjami, podważającymi mój przegrany mecz, to będzie właśnie postprawda. Ludzie nie będą wiedzieli, komu wierzyć, dlatego wybiorą tylko te źródła informacji, które potwierdzą to, w co chcą wierzyć.

Inny przykład. Twierdzenie, że to Czeczeni wysadzili bloki mieszkalne w Rosji jesienią 1999 roku – to kłamstwo. Faktem jest, że agentów FSB przyłapano na gorącym uczynku w Riazaniu podczas próby podłożenia ładunku wybuchowego pod kolejny budynek – to wskazuje na udział FSB w organizacji zamachów terrorystycznych. Historia wymyślona przez Julię Łatyninę, że FSB rzekomo umieściło ładunek nie po to, by wysadzić dom, ale by upozorować udaremnienie fikcyjnego zamachu i zdobyć za to nagrodę – to już postprawda.

Kłamstwo można obalić faktami, ale w epoce postprawdy fakty tracą swoją siłę przekonywania, ponieważ emocjonalne postrzeganie rzeczywistości staje się ważniejsze niż wiedza. W rezultacie większość obywateli Rosji dobrowolnie rezygnuje z wolnego dostępu do prawdziwej informacji, nadal wierząc w absurdalne narracje kremlowskiej propagandy.

Izolowane bańki informacyjne

Dwadzieścia lat temu uważałem internet za wspólną przestrzeń wolności. Jednak dzisiaj obserwuję, jak ta przestrzeń rozpada się na odizolowane bańki informacyjne. Ludzie żyjący w różnych bańkach mają tak odmienne postrzeganie rzeczywistości, że przestają się nawzajem rozumieć.

W epoce postprawdy ludzie wybierają te źródła informacji, które współgrają z ich emocjonalnym odbiorem wydarzeń. Gdy subiektywna opinia niekompetentnego blogera zgadza się z nastrojami większości, jego publikacje mają większy wpływ na opinię publiczną, a nawet na stanowisko urzędników państwowych, niż obiektywne badania naukowe. Sukces odnoszą te źródła informacji, które kładą nacisk nie na fakty, lecz na emocjonalny stosunek do nich.

Bańki informacyjne powstają dlatego, że ludzie odbierają informacje przez filtr własnych uprzedzeń, lęków, kompleksów psychologicznych, dążenia do korzyści materialnych, uznania społecznego i potrzeby podniesienia swojego autorytetu w oczach innych. Zaczynają komunikować się wyłącznie z osobami o podobnym światopoglądzie, tym samym izolując się wspólnie z nimi w jednej bańce. Wewnątrz takiej bańki kształtuje się wspólny obraz świata, w którym nawet najbardziej absurdalne rzeczy są postrzegane jako realne. Przekonać takich ludzi za pomocą faktów jest niemożliwe – albo interpretują je w taki sposób, by potwierdzały ich przekonania, albo po prostu je ignorują.

Kremlowska propaganda celowo tworzy takie bańki informacyjne, w których ludzie wierzą w absurdalne narracje, na przykład w to, że na Majdan w 2014 roku ludzie rzekomo wychodzili za amerykańskie pieniądze, a potem USA przeprowadziły zamach stanu i doprowadziły do władzy nazistów, by rozpętać wojnę przeciwko Rosji.

Czy można ufać naocznym świadkom?

W 2015 roku rozwoziłem żywność dla poszkodowanych przez rosyjskie ostrzały w Awdijiwce i razem z wolontariuszem z lokalnego kościoła baptystów wszedłem do mieszkania uszkodzonego przez rakietę z wyrzutni „Grad”. Na tle śladów po pożarze, obok ikon, stało zdjęcie Wiktora Janukowycza. Starsza kobieta przez łzy powiedziała: „Za niego dało się żyć, a teraz – wojna. W każdej chwili mogą zabić”.

Jak przekonać człowieka, który nie zna się na polityce i wyciąga dowolne uogólnienia, kierując się strachem i emocjami?

Latem 2022 roku rosyjskie wojska regularnie ostrzeliwały Słowiańsk, w którym mieszkam, z wyrzutni rakiet „Smiercz” i „Uragan”. Na początku września tego samego roku razem z Piotrem Kaszuwarą przejechaliśmy się po Słowiańsku i porozmawialiśmy z mieszkańcami bloku, który dwukrotnie ucierpiał od ostrzału. W budynku nie było prądu, gazu ani wody – ludzie zbierali drewno, przygotowując się na zimę. Głównie zostali tam emeryci, którzy słabo rozumieli, co dzieje się na świecie – ale nie tylko oni. Młoda kobieta powitała nas słowami: „Sława Ukrajini!” Obok kręcił się starszy mężczyzna, który z wymowną miną powtarzał: „Kto strzelał? – Nie wiadomo!”, sugerując, że ostrzeliwały ich siły ukraińskie, a nie rosyjskie. To na takich świadków powołują się Rosjanie, którzy nadal wierzą Putinowi i oskarżają mnie, że nie rozumiem, co naprawdę dzieje się w Ukrainie.

Tydzień później ukraińska armia wyzwoliła Izium. Aleksandr Reszetnyk – kapelan, którego osobiście dobrze znam – opublikował na Facebooku nagranie zniszczonych rosyjskich wyrzutni rakiet, którymi ostrzeliwano Słowiańsk od strony Iziumu. Ale to nagranie raczej nie przekona mężczyzny, który nie chciał wierzyć, że to Rosjanie do niego strzelali, ani też samych Rosjan, którzy wciąż wierzą Putinowi.


Zniszczone rosyjskie systemy rakietowe, z których ostrzeliwano Słowiańsk i Kramatorsk. Aleksander Reszetnik.

W latach 90. w dniu 7 listopada razem z członkami stowarzyszenia „Memoriał”, którzy przeżyli represje, brałem udział w „Wartach Pamięci ofiar terroru bolszewickiego”. A obok nas przechodziła komunistyczna demonstracja, której uczestnicy wierzyli, że za Stalina wszystko było wspaniale. Wśród nich było wielu ludzi, którzy żyli w czasach Stalina. Jak w takim razie można ufać świadkom wydarzeń w poszukiwaniu prawdy?

Ignorowanie świadka jako osoby – oznaka lęku przed prawdą

Uważam, że należy słuchać wszystkich świadków, nawet jeśli się mylą. Ale nie tylko słuchać – trzeba starać się zrozumieć ich doświadczenie życiowe. Miałem okazję rozmawiać z mieszkańcami Donbasu, którzy znajdowali się pod wpływem rosyjskiej propagandy. Ich przekonania są dla mnie całkowicie nie do przyjęcia, ale starałem się zrozumieć, jak żyją i co dzieje się wokół nich – czyli traktowałem ich jak żywych świadków, których doświadczenie życiowe ma znaczenie, niezależnie od ich poglądów i błędów.

Znam jednak wielu chrześcijan w Rosji, którzy stanowczo odmawiają kontaktu ze swoimi współwyznawcami z Ukrainy, ponieważ boją się, że taka rozmowa mogłaby podważyć ich wiarę w Putina. Tym samym popadają w sprzeczność z doświadczeniem życia kościelnego, gdzie prawda objawia się właśnie poprzez wspólnotę z innymi wierzącymi. Aby uwolnić się od tego wewnętrznego konfliktu, zaczynają postrzegać ukraińskich współwyznawców nie jako żywych ludzi, lecz jako abstrakcyjne pojęcia.

Na tej podstawie można wyróżnić jedną z oznak zniekształconego postrzegania rzeczywistości – ignorowanie świadka jako osoby i odrzucanie jego doświadczenia życiowego. Oczywiście świadek może się mylić, może być fanatykiem, a nawet wyznawcą nienawistnej ideologii, ale nadal pozostaje człowiekiem, który posiada doświadczenie, o którym może zaświadczyć.

Postprawda to brak monopolu na kłamstwo

Różnica między współczesną epoką postprawdy a królestwem kłamstwa z czasów radzieckich polega na tym, że władza utraciła monopol na kłamstwo. System radziecki narzucał kłamstwo wyłącznie zgodne z ideologią państwową. Każde niesankcjonowane rozpowszechnianie fałszu było karane tak samo, jak rozpowszechnianie prawdy.

Niedawno natknąłem się na antysemicki artykuł, w którym wojna między Rosją a Ukrainą została przedstawiona jako rezultat „żydowskiego spisku”. Tam zamieszczono fałszywy „protokół” przedstawicieli Rosji i Ukrainy, którzy rzekomo uzgodnili wspólne wyniszczenie ludności cywilnej po obu stronach, aby zasiedlić uwolnione terytoria Żydami i stworzyć nowe państwo żydowskie. Autorzy tej mistyfikacji twierdzili, że plan ten zatwierdził Donald Trump, który miał rzekomo osobiście kierować Putinem i Zełenskim jako członkami swojej „żydowskiej organizacji”.

Pomimo absurdalności tej fałszywki, wierzy w nią wielu zagorzałych przeciwników Putina w samej Rosji. Co więcej, podobne idee słyszałem również w Ukrainie – z ust zwykłych ludzi. Tak więc, jeśli w systemie totalitarnym za produkcję fałszywek odpowiadała propaganda państwowa, to w epoce postprawdy każdy bloger może stworzyć podobny „protokół” i rozprzestrzenić go w internecie. Władza rosyjska, która przygotowała grunt pod takie manipulacje, nie jest już w stanie kontrolować ich rozpowszechniania.

Co robić, gdy każdy upiera się przy swojej prawdzie?

Każde fakty można połączyć ze sobą na różne sposoby. Dlatego ludzie bardzo często nie potrafią się porozumieć, nawet jeśli odwołują się do tych samych faktów. Ich obraz świata powstaje na podstawie dowolnych uogólnień. Z jednej strony mamy już doświadczenie systemu totalitarnego, w którym wszystkim narzucano jedną słuszną opinię. Dlatego uznanie prawa innych do posiadania własnych przekonań dotyczących świata, religii, historii – to bez wątpienia osiągnięcie współczesnej cywilizacji.

Jednak dziś trwa wojna, a masowe zabijanie ludzi usprawiedliwiane jest narracjami opartymi na dowolnych uogólnieniach. Jeśli nie chcemy powrotu do totalitaryzmu i naprawdę szanujemy prawo człowieka do własnych przekonań, to musimy znaleźć taki kryterium, które z jednej strony pozwoli odróżniać kłamstwo od prawdy, a z drugiej – nie będzie narzucać jedynego słusznego punktu widzenia.

Załóżmy, że niepokoił mnie hałas kłótni małżeńskiej w sąsiednim mieszkaniu. Następnego dnia przychodzi sąsiad z przeprosinami za zamieszanie i twierdzi, że wszystkiemu winna jest jego żona, przekonująco popierając swoją wersję faktami. Po jego wyjściu zjawia się żona z podobnymi przeprosinami i przedstawia swoją wersję, interpretując te same fakty w inny sposób. Mam więc do czynienia z dwiema równoprawnymi interpretacjami, opartymi na dowolnym uogólnieniu tych samych faktów, i nie mam żadnego prawa narzucać sąsiadom własnego punktu widzenia jako jedynego słusznego.

Jednak jeśli sąsiad będzie próbował udowodnić, że ma rację tylko dlatego, że „wszystkie kobiety są podstępne”, to właśnie jego opinię zacznę kwestionować. Uznam jego ocenę sytuacji za fałszywą, ponieważ opiera się ona na przekonaniu, które dyskredytuje wszystkie kobiety jako grupę. W ten sposób można sformułować kryterium pozwalające rozpoznać kłamstwo: dowolne uogólnienie faktów na podstawie założeń, które usprawiedliwiają zło wobec innych ludzi.

Kryterium pozwalające rozpoznać fałszywą interpretację historyczną

Każda koncepcja historyczna uogólnia fakty, które można ująć inaczej w alternatywnej wersji. Możemy zdemaskować ewidentnie fałszywe interpretacje oparte na sfałszowanych danych, ale nie jesteśmy w stanie zaproponować jednej, absolutnie prawdziwej wersji historii. Jednak konkurencja różnych teorii to warunek rozwoju nauki – dlatego uważam za dopuszczalne współistnienie różnych koncepcji historycznych, nawet jeśli sobie nawzajem przeczą.

Jednak wersję historii, którą Putin przedstawił Tuckerowi Carlsonowi, jednoznacznie uważam za fałszywą, ponieważ opiera się na twierdzeniu, że Rosja ma prawo do Ukrainy – a na tej podstawie Putin usprawiedliwia zabijanie Ukraińców.

To znaczy, każda koncepcja historyczna, która nadaje status konieczności działaniom wyrządzającym krzywdę ludziom, jest fałszywa. Ta zasada może służyć jako kryterium pozwalające rozpoznać fałszywą interpretację wydarzeń – zarówno w kontekście historii, jak i teorii społecznych czy politycznych.

Kryterium pozwalające rozpoznać fałszywe rozumienie religii

Każda religia posiada swoją wewnętrzną prawdziwość, która potwierdza się poprzez doświadczenie religijne. Są też ludzie, którzy w ogóle nie mają doświadczenia religijnego – dla nich żadna religia nie niesie prawdy. Niemniej jednak w pewnych przypadkach możemy z przekonaniem stwierdzić, że niektórzy przywódcy religijni występują z fałszywej pozycji religijnej – i to rozpoznanie nie zależy od naszych osobistych przekonań religijnych.

Na przykład miesiąc po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, 29 marca 2022 roku, kilku rosyjskich przywódców religijnych zorganizowało okrągły stół pod tytułem: „Religie świata przeciw ideologii nazizmu i faszyzmu w XXI wieku”. Wzięli w nim udział przedstawiciele Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi Staroobrzędowej, Duchowego Zgromadzenia Muzułmanów, Centralnego Duchownego Zarządu Muzułmanów, Departamentu Federacji Gmin Żydowskich Rosji, Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji, Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i Rosyjskiego Zjednoczonego Związku Chrześcijan Wiary Ewangelicznej (zielonoświątkowców). Wszyscy oni, zasłaniając się religią, poparli wojnę przeciwko narodowi ukraińskiemu. Podczas dyskusji padła nawet propozycja, by „ucinać głowy”.


Działacze religijni, uczestnicy okrągłego stołu „Religie świata przeciw ideologii nazizmu i faszyzmu w XXI wieku” z dnia 29 marca 2022 roku, którzy poparli agresję Rosji przeciwko Ukrainie.

Choć doświadczenie religijne może stanowić podstawę prawdy niezależnej od innych religii, samo to doświadczenie może być zniekształcone, wypaczone albo zastąpione ideologią polityczną – na przykład wtedy, gdy w imię religii narzuca się ksenofobię, poszukiwanie wroga lub usprawiedliwia agresywną wojnę. W tradycji chrześcijańskiej zjawiska takie określane są mianem „demonicznych pokus”.

Jeśli autorytet religijny odwołuje się do swojej religii, aby usprawiedliwić wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, czyli wykorzystuje narrację religijną do usprawiedliwienia zła, to tym samym wypacza swoją religię, dostosowując ją do ideologii politycznej. Nie wnikając w szczegóły teologiczne tej religii, możemy stwierdzić: taka interpretacja jest fałszywa, a stanowisko tego autorytetu nie jest religijne, lecz quasi-religijne, ponieważ opiera się na fałszywej religijności.

Wnioski

Poszukiwanie prawdy to nieustanny proces, który wymaga wątpienia i krytycznego podejścia do każdego źródła informacji. U podstaw postprawdy leży założenie, że emocjonalny odbiór jest ważniejszy niż wiedza, wewnętrzne przekonanie – ważniejsze niż obiektywne dowody, a za godne uwagi uznaje się tylko te fakty, które potwierdzają już ukształtowany obraz świata.

W okresie sowieckim dążyliśmy do poszukiwania i rozpowszechniania prawdziwych informacji. Władza z tym walczyła, ponieważ bała się prawdy. W epoce postprawdy wiarygodne źródła informacji toną w oceanie treści odzwierciedlających jedynie subiektywne postrzeganie ludzi. Dlatego dziś władza już nie boi się prawdy.

Gdy prawda zostaje zastąpiona subiektywnym stosunkiem do wydarzeń, wśród wielu prawdopodobnych wersji zaczynają być legitymizowane jawnie fałszywe narracje, takie jak te, które szerzy rosyjska propaganda w celu usprawiedliwienia wojny przeciwko narodowi ukraińskiemu. Nie musimy jednak dążyć do jednego uniwersalnego rozumienia prawdy – wystarczy, że znajdziemy kryteria pozwalające rozpoznać kłamstwo.

Jeśli człowiek żyje w świecie, w którym, jak uważa, jest zmuszony czynić zło, to problem nie leży w samym świecie, lecz w tym, jak ten człowiek go rozumie. Oznacza to, że istnieje jakieś założenie, które usprawiedliwia zło, a które on przyjął na wiarę jako podstawę swojego postrzegania rzeczywistości – i właśnie na tej podstawie interpretuje i uogólnia wszystkie wydarzenia. To właśnie ten fakt daje podstawę, by uznać, że jego sposób rozumienia świata jest fałszywy.

Czytaj także na ten temat: 




poniedziałek, 30 czerwca 2025

Nikołaj Karpicki. Rewolucja wojskowo-techniczna zmienia układ sił na świecie – państwa nie nadążają za zmianami

Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 30.06.2025.


Udane operacje wojskowe – „Pajęczyna”, przeprowadzona przez Ukrainę przeciwko rosyjskiemu lotnictwu strategicznemu, oraz „Powstający Lew”, zrealizowana przez Izrael przeciwko wojskowym obiektom irańskiego programu jądrowego – skłaniają do ponownego zastanowienia się nad tym, w jakim stopniu rozwój technologii wojskowych może zmienić układ sił na arenie międzynarodowej. Rewolucja wojskowo-techniczna zmienia charakter wojny rosyjsko-ukraińskiej, a wszystkie błędy lub opóźnienia dowództwa wojskowo-politycznego są opłacane życiem ludzi. Rosja i Ukraina prowadzą śmiertelny wyścig we wdrażaniu nowych technologii, a walka dronów na polu bitwy przypomina naturalną selekcję w przyrodzie. Czołgi i okręty wojenne coraz bardziej przypominają dinozaury, które przegrały konkurencję z małymi ssakami. W przeciwieństwie do ewolucji naturalnej, państwa mogą skalować skuteczne rozwiązania militarne – ale mogą też spóźniać się z ich wdrożeniem, co prowadzi do dużych strat.

Rewolucja wojskowo-techniczna i gwałtowne starzenie się najsilniejszych armii świata

Udany atak Ukrainy 1 czerwca 2025 roku na rosyjskie lotnictwo strategiczne rodzi zagrożenie, że nawet ten najbardziej groźny rodzaj wojsk może wkrótce się zestarzeć i okazać się bezbronny wobec tanich dronów. Dziś nie trzeba już zwyciężać armii na polu bitwy – wystarczy poczekać kilka lat, aż stanie się ona na tyle przestarzała, że nie będzie zdolna do prowadzenia nowego typu wojny.

Kiedy zachodni przywódcy polityczni twierdzą, że Rosja będzie potrzebowała kilku lat na przygotowanie ataku na Polskę i kraje bałtyckie, mają na myśli zwykłą wojnę z czołgami i lotnictwem. Tymczasem Rosja już opracowała nową taktykę, łączącą archaiczne i nowoczesne podejścia: bezlitosne wykorzystywanie mas żołnierskich, których jej nie brakuje, oraz zastosowanie nowoczesnych dronów. Do takiej wojny przeciwko Europie jest już przygotowana.

Generałowie, którzy nie mają doświadczenia w prowadzeniu współczesnej wojny, nadal będą przygotowywać się do wojen z przeszłości. Jak poinformowała agencja Yonhap, Korea Południowa jest bliska podpisania umowy o wartości około 6 miliardów dolarów na dostawę 180 czołgów K2 dla Polski. Tymczasem już dziś drony poważnie ograniczają skuteczność czołgów na polu walki, a w niedalekiej przyszłości ich użycie może okazać się całkowicie niemożliwe. Instynkt samozachowawczy przywódców autorytarnych skłania ich do szybkiego zapożyczania doświadczeń z nowoczesnej wojny. Sądzę, że właśnie z tego powodu Kim Dzong Un wysłał jednostki wojskowe do udziału w walkach przeciwko Ukrainie – wcale nie dlatego, że chciał pomóc Rosji, której rzekomo brakowało żołnierzy, jak twierdziło wielu analityków.

Rewolucja wojskowo-techniczna a przyszłość Chin

Chiny stoją na rozdrożu: albo militarizacja, albo postawienie na rozwój robotyki i sztucznej inteligencji. Jeszcze niedawno wydawało się niejasne, jak Tajwan mógłby oprzeć się ogromnej flocie, którą Chiny budują w celu zajęcia wyspy. Tymczasem Ukraina, rozwijając technologię morskich dronów, zdołała zneutralizować całą rosyjską Flotę Czarnomorską. To jednak oznacza, że morskie floty wszystkich krajów świata stają się przestarzałą bronią. Jeśli Tajwan skorzysta z ukraińskiego doświadczenia, będzie mógł równie skutecznie unieszkodliwić chińską flotę. To okoliczność, która zmniejsza prawdopodobieństwo wybuchu wojny i kieruje Chiny na pokojową ścieżkę rozwoju. Oczywiście Chiny mają kolosalne możliwości skalowania wszelkich innowacji w dziedzinie robotów bojowych, jednak państwo zawsze będzie opóźniać się względem postępu technologicznego, dlatego – moim zdaniem – w dziedzinie nowych technologii wojskowych opartych na sztucznej inteligencji Tajwan będzie wyprzedzał Chiny.

Moc i wysoka technologia czy prostota i praktyczność?

Sukces izraelskiej operacji wojskowej w dniach od 13 do 23 czerwca 2025 roku, wymierzonej w zapobieżenie stworzeniu przez Iran broni jądrowej, został osiągnięty dzięki absolutnej przewadze technicznej. Izrael przeprowadzał skoordynowane ataki z powietrza przy użyciu lotnictwa i dronów, oczyszczając przestrzeń powietrzną. Pozwoliło to Stanom Zjednoczonym 22 czerwca na użycie superciężkich bomb, które dopełniły zniszczenia kluczowych obiektów irańskiego programu jądrowego. Mimo osiągnięcia zamierzonych celów – zniszczenia dużych obiektów wojskowych – przewaga techniczna nie pozwoliła na likwidację samego zbrodniczego i nienawistnego wobec ludzi reżimu Iranu. Co więcej, posiadając tę samą przewagę, Izrael już od półtora roku zmuszony jest prowadzić wyczerpującą wojnę przeciwko organizacji terrorystycznej Hamas, znajdującej się na jeszcze niższym poziomie technologicznym niż Iran.

Najważniejsze nie jest to, jak potężna i nowoczesna jest broń, ale na ile jest celowa i dostosowana do konkretnych warunków. Tego nie rozumie wielu, nawet w najlepszych armiach świata. W październiku 2024 roku izraelski publicysta Siergiej Auslender w swoim wideoblogu na YouTube opowiadał, że izraelska armia nie potrafi skutecznie walczyć z dronami, ponieważ stawia na kosztowne, wysoko zaawansowane technologicznie uzbrojenie – takie jak „Żelazna Kopuła” czy lotnictwo – podczas gdy do zwalczania dronów potrzebne są stosunkowo proste systemy przeciwlotnicze. Jak powiedział, armia używa elektronicznego mikroskopu tam, gdzie wystarczyłby zwykły młotek.

Czasami rozwiązanie techniczne może być prymitywne, ale skuteczne w konkretnej sytuacji. W 2022 roku Rosja zastosowała przeciwko Ukrainie taktykę ognia artyleryjskiego zaporowego, a w latach 2023–2024 – masowe ataki piechoty. Masowe użycie takich przestarzałych i prymitywnych środków dawało Rosji przewagę na polu walki. 26 stycznia 2025 roku Mychajło Drapaty przejął dowództwo operacyjno-strategicznej grupy wojsk „Chortycia” i zorganizował pod Pokrowskiem system obrony z uwzględnieniem nowych możliwości technicznych dronów, który zatrzymał Rosjan. W ten sposób przewaga na polu walki, którą dawała Rosji prymitywna broń i przestarzała taktyka ataków piechoty, szybko zanika we współczesnej wojnie wraz z rozwojem technologii dronów. Choć Ukrainie wciąż brakuje zasobów, by rozpowszechnić udane doświadczenia spod Pokrowska na inne odcinki frontu, istnieje nadzieja, że w przyszłości sytuacja się poprawi. Oczywiście Rosja ma większe możliwości skalowania produkcji dronów, jednak dalszy przebieg wojny zależeć będzie od tego, kto szybciej wdroży innowacje techniczne na polu walki.

Produkcja przemysłowa i rzemieślnicza dronów

We wszystkich państwach za produkcję broni odpowiada państwo. Nawet jeśli opracowywana jest przez firmy prywatne, odbywa się to na licencji i z zamówienia rządowego. Jednak wojna rosyjsko-ukraińska pokazała, że państwo nie nadąża za innowacjami w dziedzinie dronów. Właśnie tu pojawił się nowy czynnik – ukraińskie społeczeństwo obywatelskie, które poprzez sieci wolontariuszy zaczęło zaopatrywać armię w drony.

Atutem Rosji jest zdolność do szybkiego skalowania skutecznych rozwiązań wojskowych. Rosja potrafi uruchomić taśmową produkcję dronów, ale nie będzie ona nadążać za dynamicznymi innowacjami technicznymi. Atutem Ukrainy jest inicjatywa techniczna oparta na horyzontalnych więziach społecznych. Pozwala to na masową produkcję nowych modeli dronów, dzięki czemu udaje się utrzymać linię frontu. Kto poza Ukrainą byłby w stanie w przypadku wojny odtworzyć podobny model masowej produkcji dronów na skalę rzemieślniczą?

Zdaniem architekta IT i adiunkta Politechniki Kijowskiej Eugenia Kowalenki, konieczność przestrzegania ustalonych procedur państwowych uniemożliwi krajom Unii Europejskiej szybkie zwiększenie i modernizację floty bojowych dronów w celu skutecznego przeciwdziałania rosyjskiej agresji. Tymczasem w Indiach i Pakistanie poziom kreatywności technicznej i uniwersalności pracowników małych warsztatów jest tak wysoki, że w przypadku wojny mogliby oni zapewnić nie tylko masową, rzemieślniczą produkcję dronów, ale też dynamiczny rozwój technologii ich wytwarzania.

Uważam, że w przypadku wojny między Indiami a Pakistanem – której całkiem niedawno ledwo udało się uniknąć – największym zagrożeniem nie byłoby posiadanie broni jądrowej przez obie strony, lecz możliwość zmobilizowania niezliczonych prywatnych warsztatów do niemal nieograniczonej produkcji coraz to nowych modeli bojowych dronów. Mogłoby to doprowadzić do utraty kontroli nie tylko nad produkcją, ale i nad ich rozpowszechnianiem. Przed oczami staje apokaliptyczny obraz, w którym na czarny rynek całego świata trafiają coraz to nowe modele śmiercionośnych dronów z systemami sztucznej inteligencji. Na szczęście, jak dotąd, udało się uniknąć takiego rozwoju wydarzeń.

Możliwości Ukrainy w zakresie masowej, rzemieślniczej produkcji bojowych dronów są dziesiątki razy mniejsze niż możliwości Indii, i tu naturalnie nasuwa się pytanie: czy już teraz, w czasie wojny, ukraińscy wolontariusze mogliby nawiązać współpracę z prywatnymi warsztatami w Pakistanie lub Indiach, aby zaopatrywać armię w drony?

Indolożka, ekspertka Narodowego Instytutu Badań Strategicznych, Olena Bordiłowska odpowiedziała dla PostPravda.info na to pytanie:

– To nie jest takie proste – bez udziału państwa raczej się nie obejdzie. W Pakistanie o czymś takim nie można nawet marzyć, ponieważ jest to w zasadzie reżim półwojskowy i wszystko znajduje się pod ścisłą kontrolą. W Indiach jest łatwiej, to jednak demokracja. W obu krajach istnieje duże zainteresowanie Ukrainą – jeśli chodzi o technologie dronów. Już to pokazują, dają sygnały. Ale żebyśmy mogli nawiązać takie kontakty po prostu „po znajomości” – w to mocno wątpię, ponieważ technologie wojskowe znajdują się pod kontrolą państwa, szczególnie w czasie wojny. Jeśli chodzi o prostsze, mniej ważne technologie, w tym dronowe – to może być możliwe. Prywatne firmy będą chętne do współpracy. Już teraz pojawia się zainteresowanie naszymi dronami używanymi w rolnictwie. Ale przecież wiemy, że istnieją technologie podwójnego zastosowania. Dlatego powiedziałabym, że to bardzo wrażliwy temat. Na razie nie budowałabym planów, chociaż w przyszłości to bez wątpienia bardzo, bardzo obiecująca dziedzina, która już teraz interesuje wszystkich.

Co może zrobić Estonia w obliczu zagrożenia rosyjską inwazją?

W wywiadzie dla PostPravda.info Eugene Kowalenko stwierdził, że aby przygotować się na ewentualny atak Rosji, kraje Unii Europejskiej powinny przynajmniej uprościć procedury biurokratyczne regulujące działalność organizacji społecznych zajmujących się dronami. Ważne jest również wspieranie zaangażowania obywateli w takie inicjatywy oraz ułatwianie korzystania z doświadczenia ukraińskich specjalistów. Wyobraźmy sobie jednak skrajny scenariusz: armia rosyjska, której liczebność przewyższa całą męską populację Estonii, napada na ten kraj. W jakich warunkach Estonia miałaby szansę się obronić?

Sądzę, że tylko wtedy, gdyby w ramach powszechnej obrony cywilnej całe społeczeństwo było szkolone w zakresie obsługi dronów, których produkcja byłaby wspierana na każdym poziomie – zarówno w formie przemysłowej, jak i rzemieślniczej. W proces ten zaangażowano by ukraińskich specjalistów oraz zawierano umowy z zagranicznymi fabrykami i warsztatami. Wówczas kilkadziesiąt tysięcy operatorów, korzystając z milionów dronów, mogłoby utworzyć wzdłuż granicy nieprzekraczalną „strefę śmierci”, jednocześnie atakując lotniska i wyrzutnie rakiet przeciwnika.

Na razie brzmi to jak fantastyka, ale Estonia już podejmuje kroki w tym kierunku i już jest jednym z pierwszych krajów UE, które zintegrowały cyfrowy system obiegu dokumentów w obronności. Estońskie Ministerstwo Obrony przygotowało projekty aktów wykonawczych do Ustawy o broni, co ma wnieść większą przejrzystość w sektorze obronnym i dać wielu przedsiębiorcom pewność przy inwestowaniu w ten obszar.

Ograniczenie biurokracji w sektorze obronnym to kwestia przetrwania

Estoński publicysta Andriej Kuziczkin powiedział dla PostPravda.info:

– Już dawno uświadomiliśmy sobie zagrożenie atakiem ze strony Rosji. Zwiększamy wydatki na obronność do 5% PKB, zakupiliśmy systemy HIMARS, budujemy nowe zakłady zbrojeniowe i poligony, kupujemy morskie drony. Estonię nazywa się e-riik – państwem elektronicznym. Nasza czołowa uczelnia, TalTech (Talliński Uniwersytet Techniczny), opracowuje wszystkie najnowocześniejsze technologie, w tym wykorzystanie sztucznej inteligencji w obronności. Od dawna produkujemy drony i roboty bojowe. Przedsiębiorstwa państwowe praktycznie nie istnieją – 90% sektora obronnego stanowi biznes prywatny. Od 1 września w szkołach zostanie wprowadzony przedmiot „Operator dronów”. Estonia jest znana z tego, że oprócz Kaitsevägi (Sił Zbrojnych), mamy Kaitseliit (Związek Obrony) – organizację administrowaną przez Ministerstwo Obrony, ale posiadającą własną strukturę zarządzania. W jej skład wchodzą rezerwiści i ochotnicy. Istnieje również Naiskodukaitse („Kobieca Ochotnicza Organizacja Obronna”) oraz młodzieżowa organizacja Noored Kotkad („Młode Orły”). De facto są to paramilitarne formacje obrony cywilnej. W każdej mojej klasie są uczniowie – członkowie Związku Obrony, – powiedział Andriej Kuziczkin.

Od 1 stycznia 2025 roku weszły w życie poprawki do estońskiej Ustawy o broni, mające na celu uproszczenie i przyspieszenie regulacji w sferze obronności oraz eliminację zbędnych barier dla prywatnych producentów. Obecnie nie jest już wymagana licencja na kadłub drona, jeśli nie jest on uzbrojony. Zezwolono na udział przedsiębiorstw z zaprzyjaźnionych państw trzecich (Japonii, Izraela, Korei Południowej, Singapuru i innych) za zgodą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Ministerstwa Obrony. Do końca 2025 roku planowane jest przeniesienie wszystkich procedur licencyjnych i sprawozdawczości do formatu elektronicznego. Planowane jest również uproszczenie procedury licencjonowania prywatnych projektów oraz rozszerzenie listy wyjątków od ogólnych zasad licencyjnych dla rzemieślniczych warsztatów montażowych działających w ramach organizacji wolontariackich i społecznych.

Zdaniem specjalnego doradcy estońskiego Ministerstwa Obrony, Indreka Sirpa, sektor obronny kraju jest nadmiernie zbiurokratyzowany, a wymagania dotyczące naprawy broni – wyjątkowo skomplikowane. Ministerstwo Obrony przygotowało nowe przepisy wykonawcze do Ustawy o broni, które skrócą czas potrzebny na spełnienie wymogów formalnych. „Można będzie również wytworzyć zaczep do mocowania materiałów wybuchowych i w przyszłości nie będzie już potrzebne na to specjalne zezwolenie. Zezwolenie będzie wymagane tylko w przypadku dodania głowicy bojowej do drona” – wyjaśnił Indrek Sirp.

Jeśli Estonia będzie nadal podążać w tym kierunku, może stać się przykładem dla krajów Unii Europejskiej, jak ustalać priorytety i stymulować wolontariackie inicjatywy techniczne w dziedzinie obronności.