Źródło: Wydawcą PostPravda.info. 04.08.2025.
W czasach, gdy radziecka propaganda potrafiła skłonić miliony Europejczyków do protestów przeciwko własnym sojusznikom, a komunistyczne partie zdobywały znaczące poparcie mimo fali przemocy i zamachów – skuteczność dezinformacji była porażająca. Dziś, w obliczu wojny Rosji z Ukrainą, historia zatacza niepokojące koło. Pacyfistyczne hasła znów stają się narzędziem wpływu Kremla. Estoński publicysta Andriej Kuziczkin ostrzega: jeśli nie rozpoznamy zagrożenia na czas, rosyjskie narracje ponownie zatrują europejską debatę publiczną. W PostPravda.Info publikujemy artykuł Andrieja Kuziczkina, który po raz pierwszy ukazał się 31 lipca 2025 roku w Postimees.ee. Publicysta opisuje w nim między innymi zaskakujący poziom poparcia dla Putina między innymi we Włoszech, Francji, czy na Węgrzech.
Nikolaj Karpicki: tytułem wstępu
Na początku lat 80. XX wieku, u szczytu Zimnej Wojny, Związek Radziecki prowadził nie tylko wyścig zbrojeń, lecz także zakrojoną na szeroką skalę wojnę informacyjną przeciwko Zachodowi. Wówczas miliony Europejczyków wychodziły na ulice, protestując przeciwko rozmieszczeniu amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W istocie domagali się rozbrojenia NATO – podczas gdy ZSRR już jednostronnie ulokował setki takich rakiet przy swoich zachodnich granicach. Równolegle w Europie działały lewicowe organizacje terrorystyczne inspirowane ideologią marksistowską. Organizowały zamachy, porwania i polityczne zabójstwa, atakowały obiekty wojskowe NATO i przedstawicieli wielkiego biznesu. Pomimo tej atmosfery przemocy i zagrożenia, partie komunistyczne nadal cieszyły się znacznym poparciem wśród Europejczyków.
Średnie poparcie dla partii komunistycznych w Europie Zachodniej na początku lat 80. wynosiło 5–8%, ale w poszczególnych krajach ich wpływy były znacznie większe. W Grecji na komunistów głosowało około 10% wyborców, we Francji – do 17%, a we Włoszech – prawie 30%. Te liczby pokazują kolosalną siłę radzieckiej machiny propagandowej. Jeśli dziś zachowała się choćby jedna dziesiąta jej dawnego wpływu, to wciąż jest to poważny czynnik zdolny kształtować opinię publiczną w Europie.
Dziś Europa staje przed nowym wyzwaniem – wojną Rosji przeciwko Ukrainie. Na tym tle głęboko zakorzeniony w europejskim społeczeństwie trend pacyfistyczny, ukształtowany po upadku ZSRR, nabiera szczególnego znaczenia. Zmęczenie wojną i pragnienie pokoju za wszelką cenę stają się dogodnym gruntem do rozpowszechniania kremlowskich narracji. Właśnie na ten problem zwraca uwagę publicysta z Estonii Andriej Kuziczkin.
Andriej Kuziczkin i Nikołaj Karpicki
Andriej Kuziczkin: Czy Europa jest w stanie odpowiedzieć na rosyjskie zagrożenie?
Optymiści dopuszczają możliwość, że wojna Rosji z Ukrainą skończy się w tym roku. Pesymiści sądzą, że potrwa jeszcze wiele dekad. Jednak najważniejsze jest to, że nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak zmieni się świat po tej wojnie, jaka przyszłość czeka Ukrainę i jaki los spotka Rosję.
I choć my, mieszkańcy Europy, w zdecydowanej większości życzymy Ukrainie zwycięstwa i dokładamy do tego niemałych starań w formie pomocy wojskowej i humanitarnej, uważam, że Putin ma wciąż możliwości przełamania sytuacji na swoją korzyść i zmuszenia do kapitulacji nie tylko Ukrainy, ale i Europy. Oto moje argumenty.
Amerykańskie centrum badawcze Pew Research Center w czerwcu 2025 roku opublikowało wyniki sondażu wśród mieszkańców 25 krajów świata na temat stosunku do Władimira Putina i Rosji. Okazało się, że Putin pozostaje najbardziej niepopularnym przywódcą na świecie, osiągając poziom negatywnych ocen na poziomie 90–95% w takich krajach jak Szwecja, Polska, Niderlandy czy Hiszpania.
Jednak w takim kraju jak Węgry w ciągu ostatniego roku wskaźnik zaufania do Putina nie spadł, lecz wzrósł – z 23% do 32%, na fali pozytywnego nastawienia do kremlowskiego przywódcy ze strony węgierskiego premiera Viktora Orbána. Ponadto w Europie postępuje szybka polaryzacja nastrojów społecznych w oparciu o preferencje partyjne. Na przykład w Niemczech 47% wyborców ultraprawicowej partii „Alternatywa dla Niemiec” (AfD) pozytywnie ocenia Putina.
Podobna sytuacja występuje we Włoszech wśród zwolenników partii „Liga Północna” i „Bracia Włosi”. Jednak znacznie bardziej niepokojące jest utrzymywanie się wśród mieszkańców krajów Europy wysokiego poziomu sympatii wobec Rosji. Oczywiste jest, że przeciwdziałanie rosyjskiej agresji nie powinno opierać się na ocenie osoby aktualnego przywódcy, który dziś jest, a jutro go nie ma, lecz na świadomości długoterminowego zagrożenia wynikającego z agresywnej natury samego państwa. A z tym w Europie sytuacja wygląda bardzo źle.
Jednoznacznie negatywnie do Rosji odnoszą się kraje Europy Północnej i Polska, gdzie odsetek zwolenników Rosji nie przekracza 6%. Natomiast we Francji niemal 20% ankietowanych deklaruje pozytywny stosunek do Rosji, we Włoszech i na Węgrzech co trzeci respondent mówi o dobrym nastawieniu do Rosji, a w Grecji odsetek sympatyków Rosji sięga prawie 40%. Niedawne sondaże na Słowacji pokazały, że co trzeci mieszkaniec tego kraju nie sprzeciwia się sojuszowi z Rosją. Z kolei węgierscy dyplomaci w Europie podczas nieoficjalnych spotkań opowiadają, że młodzież w ich kraju z entuzjazmem uczy się języka rosyjskiego, ponieważ „przyszłość należy do Rosji”.
To właśnie na takim sprzecznym stosunku do Rosji gra reżim Putina, aby osłabić stanowisko Europy w kwestii wojskowego wsparcia dla Ukrainy. Toksyczny wpływ „ruskiego miru” w Europie wyraźnie wzrósł w ciągu lat wojny.
Europa jest gotowa pomagać bronią, ale nie walczyć
Według danych Eurobarometru, 70% mieszkańców Europy popiera pomoc finansową i humanitarną dla Ukrainy, a 60% opowiada się za dostawami sprzętu wojskowego. Najbardziej aktywnie dostawy broni dla Ukrainy popierają mieszkańcy Europy Północnej – ponad 90%.
Jednak z roku na rok liczba zwolenników wojskowej pomocy Ukrainie maleje. We Francji, Niemczech, Polsce i Luksemburgu ich odsetek spadł w ciągu 3 lat o 10–15%. W wielu krajach Europy odsetek popierających kontynuację dostaw wojskowych dla Ukrainy wynosi już mniej niż 50%. Te dane korelują z odsetkiem respondentów wierzących w zwycięstwo Ukrainy: jest ich ponad 60% w krajach Europy Północnej, Polsce i państwach bałtyckich, ale mniej niż połowa w pozostałych krajach.
Za to mieszkańcy Europy są zgodni w niechęci do wysyłania swoich narodowych wojsk w Ukrainę w ramach kontyngentu pokojowego. Europa w ogóle nie jest chętna do wojny z Rosją – ani w Ukrainie, ani na własnym terytorium. Odsetek przeciwników wysyłania wojsk lądowych w Ukrainę wynosi od 67% w Szwecji i Danii do 90% na Węgrzech.
Według danych ECFR (European Council on Foreign Relations) z czerwca 2025 roku, 60% Europejczyków jest gotowych bronić swojego kraju w przypadku zagrożenia militarnego. Jednak mniej niż 30% jest skłonnych walczyć poza jego granicami i udzielać pomocy sąsiadom. Liderami gotowości do obrony wewnątrz kraju są Litwa, Estonia i Węgry (ponad 70%). Natomiast na Słowacji jedynie 14% obywateli deklaruje gotowość do obrony swojego kraju.
Alarmującym faktem jest to, że w sześciu największych krajach NATO w Europie (Wielka Brytania, Francja, Włochy, Niemcy, Hiszpania, Polska) mniej niż 50% mieszkańców popiera użycie siły militarnej w obronie sojuszników przed Rosją. Oznacza to, że Europa nie jest gotowa do mobilizacji swojej ludności w przypadku militarnej konfrontacji z Rosją. I to również jest jednym ze źródeł siły reżimu Putina.
Pod względem wojskowo-technicznym NATO jest znacznie potężniejsze niż Rosja. Jednak dziś Ukraina ponosi porażki na froncie głównie z powodu braku siły żywej: zasoby mobilizacyjne kraju są wyczerpane. A to ludzie przy wsparciu sprzętu muszą szturmować pozycje wroga i prowadzić kontrnatarcie. Nie odwrotnie.
W tym względzie Rosja ma oczywistą przewagę – praktycznie niewyczerpane zasoby ludzkie, zapewnione dzięki dość skutecznemu modelowi komercyjnych kontraktów wojskowych, który tylko w ubiegłym roku pozwolił przyciągnąć do wojny przeciwko Ukrainie około 200 000 żołnierzy (dane potwierdzone przez ekspertów zachodnich). Badania pokazują, że Europa takim zasobem dysponuje w znacznie mniejszym stopniu.
Czy Europa jest ofiarą własnej naiwności?
Zespół problemów obniżających skuteczność polityki obronnej Europy i zwiększających jej podatność na rosyjską agresję jest również związany ze słabą znajomością przez Europejczyków realiów życia w Rosji. Całkowita izolacja informacyjna Rosji ogranicza liczbę źródeł wiarygodnych informacji o tym, czym i jak żyje współczesne rosyjskie społeczeństwo.
A rosyjska emigracja za granicą bardzo często przedstawia życzeniowe myślenie jako rzeczywistość, promując w świecie zachodnim fałszywe narracje na temat sytuacji w Rosji. Na przykład rosyjska opozycja z entuzjazmem opowiada o nieuchronnym rozpadzie Federacji Rosyjskiej w wyniku wystąpienia narodowych republik z jej składu. Tymczasem to właśnie republiki narodowe są dziś głównym źródłem legitymizacji reżimu Putina – elity narodowe są w pełni zintegrowane z systemem władzy na Kremlu, poparcie dla Putina w regionach o dużym odsetku ludności nierosyjskiej przekracza 80%, a organizacje narodowościowe aktywnie uczestniczą w popieraniu wojny w Ukrainie.
Kolejna iluzja wiąże się z mitami o nieuchronnym upadku gospodarki Rosji w wyniku sankcji Zachodu i wyczerpaniu zasobów Kremla do prowadzenia wojny. Sankcje Europy rzeczywiście ograniczają możliwości Putina w finansowaniu wojny. Jednak ograniczony format sankcji oraz ich rozciągnięte w czasie, stopniowe wprowadzanie dają rosyjskim instytucjom gospodarczym i finansowym czas na adaptację.
Dlatego po wprowadzeniu 18. pakietu sankcji popularny w Rosji stał się żart, że 118. pakiet sankcji UE będzie wymierzony w wykorzystywanie rosyjskich pszczół jako dronów. Iluzją jest też przekonanie, że upadek rosyjskiej gospodarki doprowadzi do masowych protestów i że głodni Rosjanie wyjdą na ulice, by obalić reżim Putina. Dziś jakość życia w Rosji praktycznie nie uległa zmianie w porównaniu z okresem przedwojennym.
Własna produkcja i relacje handlowe z niemal wszystkimi krajami świata, w tym z Europą, pozwalają nasycić rosyjskie rynki różnorodnymi towarami i żywnością. Tak, problemy systemowe już się ujawniły w wielu sektorach gospodarki. Jednak do rozmiarów katastrofy narodowej jest im bardzo daleko.
Surowa polityka monetarna Banku Centralnego Rosji oraz „poduszka” bezpieczeństwa finansowego w postaci Funduszu Dobrobytu Narodowego w wysokości 130 miliardów euro pozwolą rosyjskiej gospodarce utrzymać się na powierzchni jeszcze przez długi czas.
Niektórzy analitycy stawiają na zmęczenie rosyjskiego społeczeństwa wojną i masowe zubożenie. Jednak majątki putinowskich oligarchów w czasie wojny wzrosły, a miliony Rosjan są beneficjentami wojny – nie zmęczą się pobieraniem pieniędzy za pracę w przemyśle obronnym, za kontrakty wojskowe i za poległych krewnych. I nie będzie im wstyd za te „krwawe” pieniądze, ponieważ w rosyjskiej mentalności jest wiele kodów czyniących psychikę odporniejszą na tego typu straty. Na przykład takie powiedzenie: „Wstyd to nie dym, oczu nie zje”.
Dlatego z przykrością obserwowałem próby rosyjskich opozycyjnych aktywistów, którzy apelowali do sumienia młodych ludzi pracujących w Tatarstanie w zakładzie „Ałabuga”, produkującym drony „Gerań-2” według irańskich technologii. Materiał na ten temat pojawił się w rosyjskim wojskowym kanale telewizyjnym „Zwiezda”. Niektórzy komentatorzy pisali: „Czy naprawdę ci młodzi nie rozumieją, że tworzą narzędzia do zabijania, które niszczą ukraińskie miasta?! Czy naprawdę są z tego dumni?!”.
Niestety. Oni byli, są i będą z tego dumni – jak każdy konstruktor, specjalista i wytwórca broni, jak twórcy uzbrojenia, którzy w każdej epoce i w każdym kraju cieszą się najwyższym statusem społecznym. To nie choroba, to specyficzny typ psychologii oparty na oderwaniu producenta od skutków jego pracy: to nie pistolet strzela, lecz ten, kto trzyma go w ręku.
W przeciwnym razie wytwórcy szabel z damasceńskiej stali czy monterzy karabinów AK-47 powinni byli spłonąć ze wstydu, pamiętając o milionach ofiar ich pracy. Tymczasem stali się narodowymi bohaterami, którzy kują broń dla obrony ojczyzny. Reżim Putina bezlitośnie wykorzystuje psychotyp „obrońcy ojczyzny” i model „oblężonej twierdzy”, skutecznie przepoczwarzając obywateli Rosji w naród wojny.
Dlatego emocjonalne apele do wstydu i sumienia pracowników przemysłu obronnego Rosji, Iranu czy Korei Północnej nic tu nie dadzą. Pomoże tylko przygotowanie Europy do nieuniknionego konfliktu zbrojnego z Rosją.
To chyba główna iluzja wielu europejskich polityków, a także Donalda Trumpa, że wojnę w Ukrainie można zakończyć drogą negocjacji lub „układu”. Urodzony i wychowany w ZSRR, zajmujący się polityką i pracujący jako urzędnik w postpieriestrojkowej Rosji, wielokrotnie patrzący Putinowi w oczy podczas spotkań, oświadczam odpowiedzialnie: nie można.
Doskonale rozumiem niechęć zachodnich elit do otwartej konfrontacji militarnej z Putinem przy braku konsensusu społecznego we własnych krajach i ryzyku katastrofalnych efektów na skutek wojny na wielką skalę na europejskim kontynencie. Można oczywiście dalej żyć z szeroko zamkniętymi oczami. Tylko że kiedy je otworzycie, nad Akropolem w Atenach i nad Reichstagiem w Berlinie będą już powiewać rosyjskie flagi, Wieżę Eiffla zburzą jako symbol LGBT, rosyjskie czołgi staną pod Verdun, marszałek w brytyjskim parlamencie przemówi po rosyjsku, a parady zwycięstwa Wschodu nad Zachodem będą regularnie odbywać się na placu Tiananmen w Pekinie.