Źródło:. Gazeta Wyborcza. 24 marca 2022.
Z Jędrzejem Morawieckim, pisarzem i reporterem, rozmawia Dorota Wodecka
Jędrzej Morawiecki - ur. w 1977 r., pisarz, publicysta i reporter; doktor filologii słowiańskiej oraz socjologii. Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor książkowych reportaży poświęconych Rosji. W kwietniu nakładem Czytelnika ukaże się jego „Szuga. Krajobraz po imperium"
Nie będzie wiosny w Rosji?
- No, nie będzie. Reżim się nie rozpadnie. Zostanie, szuga, czyli breja i błoto pośniegowe.
Żadnej odwilży?
- Bardzo bym jej chciał. Tyle że odwilż już w Rosji była i skończyła się w 2013 roku, kiedy wyraźnie wzrosły nastroje nacjonalistyczne i ksenofobiczne. Dwa lata później wszedł pakiet ustaw Iriny Jarowej, czyli zaostrzenie prawa, wymierzone w NGO-sy, organizacje religijne i swobodę słowa. Od tej pory nie możesz wyrażać się krytycznie na temat ojczyzny, bo jak opowiada jeden z bohaterów „Szugi", wystarczy udostępnić mem z Putinem, a wejdą ci do domu, zabiorą komputer, podepczą myszkę, wrzepią sto tysięcy rubli kary. Za polubienie filmu antynazistowskiego oskarżą o propagowanie nazizmu albo zasądzą dwa lata za udostępnienie posta.
Twoja „Szuga" to reportaż o Syberii lat 2010- 16 i o Donbasie roku 2019. Czytając go, miałam wrażenie, że opis tamtej rzeczywistości ewidentnie zapowiada wojnę w Ukrainie. Też czułeś, że wojna wisi w powietrzu?
- Napisałem o gniciu imperium, o kwitnięciu nacjonalizmów i zaciskającej się pętli FSB wokół mniejszości. Nie miałem złudzeń, że ta wojna skończy się na Ługańsku i Donbasie, w obrębie zajętych już pararepublik. Tym bardziej że widziałem euforię liberalnych do tej pory Rosjan po zajęciu Krymu. Byli jakby ogarnięci ekscytacją kibicowską po wygraniu Euro.
W Petersburgu podbiegła do mnie znajoma z uczelni, wcześniej bardzo sceptyczna wobec Putina, złapała mnie za rękę i mówi: Co wy, Polacy, zrobiliście z Ukrainą?! Powiedz, że jesteście za federalizacją Ukrainy!
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Zapytała mnie jeszcze, o czym będzie mój wykład. Powiedziałem, że o pracy w dużych koncernach medialnych, na co ona, że bardzo dobrze, bo trzeba pokazać, jak zachodnie media zakłamują rzeczywistość. W knajpie słyszałem rozmowę faceta, który dzwonił do swojej mamy do Ukrainy i krzyczał do niej, że ona nicziewo nie panimajet. My was ratujemy!
Taką samą rozmowę ma za sobą Jurij, bohater twojej książki.
- On dzwonił z Donbasu do siostry w Petersburgu. Mówił, że jest ostrzeliwany Gradem, a ona, że Jurij nie ma nie tylko pojęcia, co to jest Grad, ale też i o tym, co się u nich dzieje. „U was trwa walka z faszystami, oni dzieci krzyżują. Banderowcy wyszli z podziemia" – krzyczała mu do ucha i nie chciała przyjąć do wiadomości, że on jest na miejscu i nie widzi żadnych banderowców, tylko rosyjskie wojska. Po tej rozmowie Jurij zerwał kontakty z siostrą.
Uchodźczynie, które poznałam, opowiadały, że ich rodzina z Rosji nie wierzy im, że wojska rosyjskie bombardują Charków, a one muszą uciekać ze swojego domu. „My was ratujemy" – słyszały.
- Na filmikach zamieszczanych przez rząd Ukrainy widać żołnierzy dzwoniących do swoich matek do Rosji, które nie dają nawet wiary słowom swoich synów, że zostali wysłani na wojnę, gdzie nikt ich radośnie nie wita. Jedna z matek dopytywała, skąd ma telefon, jak to możliwe, że stracił czołg, i jak dokładnie do tego doszło.
To propaganda tak zlasowała jej mózg?
- Według rosyjskiego socjologa Borisa Dubina w Rosji nie istnieje opinia społeczna, tylko efekt smi, czyli efekt mass mediów. Bezwładna większość, którą na zasadzie pospolitego ruszenia możesz zmobilizować do tego, do czego ci jest potrzebna. Po momentach mobilizacji następuje euforia, jak to miało miejsce po zajęciu Krymu, ale gorączka wojenna się wypala i prowadzi do odrętwienia.
Galina Tarnopolska, nauczycielka akademicka, powiedziała mi, że ludzie nie chcą w ogóle słuchać o Rosji i zmienili się w wodorosty pod wodą. Falują to w jedną, to w drugą stronę, byle tylko zostawić ich w spokoju i pozwolić trwać. Rozmawiałem z nią kilka lat temu. Pamiętam, powiedziała mi jeszcze wtedy, że „w Rosji trudno znaleźć kogoś, kto rozumiałby, że wszystko zrobiliśmy nie tak, że skrzywdziliśmy Ukraińców". Bała się, żeby wojna nie rozlała się szerzej. Zacytuję: „My jesteśmy jak złodziej włażący w biały dzień do domu. Okradli was kiedyś? Ja to znam. Świadomość, że ktoś chodził po moich pokojach, że wdarli się przemocą w mój prywatny świat to znacznie gorsze niż sama utrata przedmiotów czy pieniędzy. No więc po włamaniu czułam się strasznie. Chciałam dorwać złodziei, powywieszać ich na słupach. A skoro sama doświadczyłam tej podłości, upokorzenia, wściekłości, to rozumiem, że teraz ktoś na słupach chciałby widzieć nas".
Wtedy twierdziła, że Rosja nie jest państwem totalitarnym.
- Bo państwem rządzi recydywa i grypsera, a jeśli je coś różni od ZSRR, to fakt, że Putin nie zdołał jeszcze stworzyć spójnej ideologii uzasadniającej represje, którym ludzie są poddawani.
„Lepią, z czego się da. Biorą te wartości, które różne grupy społeczne uważają za ważne: prawosławie, radzieckość, nacjonalizm, wszystko, co podejdzie pod rękę. Nic trwałego z tego powstać nie może. Lepią doraźnie taką masę, byle wytrzymała do jutra. A jutro będą się w tym babrać dalej".
- Zaraz po tym, jak w 2009 roku do władzy doszedł patriarcha Cyryl, w talk-show pojawili się reprezentanci Cerkwi prawosławnej. Ultrakonserwatywny celebryta Wsiewołod Czaplin, przewodniczący Synodalnego Wydziału do spraw Stosunków Kościoła ze Społeczeństwem Patriarchatu Moskiewskiego, krzyczał w studiu, że dzisiejsza Rosja jest „jedyną już cywilizacją chrześcijańską".
Patrzyłem na to i myślałem, że ten zlepek nacjonalizmu i prawosławia nie ma żadnych szans przetrwać.
Dlaczego?
- Bo nie jest żadną spójną propozycją światopoglądową.
Jak połączyć prawosławie z nostalgią za komunizmem i z nacjonalizmem równocześnie?
Sklej marksizm i leninizm z przedrewolucyjną tożsamością prawosławną niezwykle konserwatywnego Kościoła, który nie zdążył przeprowadzić soboru i reform społecznych, jakie przeprowadził Kościół katolicki. Ta sama Cerkiew, która była niszczona przez Związek Radziecki, teraz ma opowiadać, że upadek Związku Radzieckiego był tragedią?
Czemu służyła taka niespójność ideologii?
- Usprawiedliwianiu, że niby „kawał z niego gnoja, ale przynajmniej prawosławny" albo „gnój z niego, ale nasz gnój, rosyjski" i tak dalej. Moi bohaterowie mówią, że władza przestała być częścią rzeczywistości społecznej, tylko przynależy do świata natury.
To znaczy?
- Że raz wyjdzie słońce, potem szaro i deszcz, ściska mróz, potem coś topnieje, wszędzie wilgoć, mgła, breja. I choćby, jak mówi Galina, nawet pogoda była nieludzka, nie pozostaje im nic innego, niż do niej przywyknąć.
Mówią też, że w Rosji jest tylko ludność, nie ma wspólnych wartości ani narodu. Tymczasem wojna odpowiada ich imperialnym tęsknotom i ich konsoliduje.
- Ale ta konsolidacja jest chwilowa. Rosyjscy intelektualiści mówili w 2014 roku: „jesteśmy już tylko masą, którą karmią trupią kaszą". Pisali: „Ojczyzno moja, nienawidzę cię", „płaczę z bezsilności", „jesteśmy obcy, jesteśmy zdrajcami", „staliśmy się piątą kolumną". Deklarowali jednak również: „z putinowską Rosją nie mam nic wspólnego, wszystko w niej jest mi obce". I błagali: „Nie zabierajcie mi mojego kraju. Nie zabierajcie mi Rosji". Andriej Makarewicz, legenda rosyjskiego rocka, krzyczał: „Uczucia do tej Rosji, którą kochałem i będę kochać, nie trzeba mnie uczyć. A do miłości wobec potworka, którego próbujecie urodzić, kalecząc mój kraj, i tak mnie nie zmusicie. Spłońcie w piekle, klauni". No, skoro tak, to znaczy, że jakaś inna Rosja jednak pod spodem istnieje, skoro poczuli się z jakichś wspólnych wartości okradani. Tyle że naprawdę trudno ją teraz odczytać. Widziałem, jak kilka lat przed zajęciem Krymu i rozpoczęciem wojny w Donbasie nacjonalizm przesączał się do popkultury. W ogólnorosyjskich kanałach telewizyjnych pojawiły się militarne reality show, w których żołnierki i żołnierze przeskakiwali przez ogniste obręcze, ich ubrania płonęły, ale oni rzecz jasna nic sobie z tego nie robili. Wygarniają serie z kałacha i rozsiadają się wygodnie w czołgach, by pośpiewać piosenki z czasów stalinowskich. W telewizyjnych serialach produkowanych w ostatnich latach coraz częściej występowali uczciwi kagebiści w skórzanych kurtkach dający opór skorumpowanym i złym policjantom.
Jakie są realne nastroje w tej chwili, nie wiadomo, bo żelazna kurtyna spadła na Rosję z początkiem pandemii. Ale infekowanie ludzi nacjonalizmem musiało zrobić swoje.
Moja fejsbukowa bańka zaczyna mieć bekę z tytułów w prokremlowskich mediach. Ty czytasz je od początku wojny. Też ci do śmiechu?
- Nie wiem, jak mam to uczucie określić. Jest mi straszno. I jest mi śmieszno. Absurd wylewający się z gazet wbija w osłupienie. Kiedyś bardzo lubiłem czytać SF. No to mam SF na żywo. W sumie spełniły się moje marzenia. Tyle że to koszmarne spełnienie. Robię codziennie prasówki z rosyjskich dzienników, cytuję te tytuły na tablicy FB, „Wyborcza" je przedrukowuje. Ta lektura wciąga jak narkotyk. Ale jednocześnie czuję, jak grzęznę w brudzie.
Na śledzenie rosyjskiej telewizji nie starcza mi już sił. Podobnie jak pasków TVP, swoją drogą. Jedno i drugie to dla mnie za ostra perwersja.
Skupiając się jednak na Rosji - zastanawia mnie, że tuż przed tą inwazją Kreml nie grzał wojennego tematu. Nie zrobił propagandowo tego, co w 2014 roku. Nie jest przecież możliwe, by w momencie, kiedy słyszysz o zajęciu Krymu albo gdy coś się dzieje w Donbasie, dotrzeć tam w ciągu godziny i zrobić relację na żywo. Tymczasem prokremlowskie media były na miejscu.
Chwilę potem show gangu motocyklowego Nocne Wilki był pokazywany w drugim programie państwowej telewizji.
Na trybunach siedział Putin.
- Tak, i przyklaskiwał, gdy odziany w skórzaną kurtkę mistrz ceremonii mówił do „majdanowskich ukrofaszystów": „Jesteście niewolnikami. Skaziliście spuściznę ojców. Przodków sprzedaliście w niewolę. Zdradziliście ojczyznę. Sądzone wam poznać wolę Pana, wieczysty pokłon złożyć". Czarna postać zdrajcy z zasłoniętą twarzą została powieszona, a piosenkarz krzyczał ze sceny z rockową werwą: „Powiedz, Ukraino, za ile tysięcy euro sprzedałaś Europie świętą Ruś Kijowską".
Był też noworoczny show o Śnieżynce otrutej jabłkiem przez okrutną wiedźmę ze Stanów Zjednoczonych, której na ratunek pospieszył jej rosyjski wilczek ze swoim mieczem atomowym.
Bajka dla dzieci?
- I dla dorosłych. Naiwne, ale ludzie to kupowali i w konsekwencji 70 proc. Rosjan popiera dziś wojnę w Ukrainie (w każdym razie oficjalnie). Możliwe, że nie trzeba ich było propagandowo dłużej urabiać i wystarczyło zaatakować Ukrainę bez medialnego przygotowania. Doniesienia na początku inwazji były wszędzie podobne: ci powiedzieli to, tamci powiedzieli tamto, Ukraińcy jeszcze tamto. Jakby prokremlowskie media nie bardzo wiedziały, co mają robić. I te tytuły, które wyłuskuję, wciąż są chaotyczne. Brednie plus partactwo. Widać, że Putin jest doklejany do materiałów, że do relacjonowanych wydarzeń nie pasuje godzina na jego zegarku. A to oznacza, że są partaczami i ławka jest krótka albo że kompletnie gdzieś mają opinię tak zwaną społeczną, bo jej nie ma. Może idzie i o to, że dajesz ludziom jakąś medialną papkę, z której wynika, że Zachód nas zaatakował, a całą resztę załatwi się terrorem. W 2014 roku spirala terroru nie była tak rozkręcona, a w tej chwili za tzw. fake newsy, czyli za pisanie rzeczy prawdziwych, możesz dostać do kilkunastu lat więzienia. Podobnie jak za pochwalanie sankcji.
Miałem szczęście przeżyć okienko, w którym Rosja była krajem bardziej otwartym i polifonicznym. Mogłem wtedy zobaczyć jaśniejszą twarz Rosji i poznać znajomych i przyjaciół, których już w większości nie ma: jedni zamilkli, inni wyjechali, niektórzy zaczęli pisać potworne rzeczy o „ukrach", o „piwnicach, które na nich czekają". Dołączyli do krymnaszystowskiego chóru. Są jednak ciągle ci o jasnych twarzach. Trwają na miejscu, dostaję od nich strzępki tekstów na Telegramie, pozwalają się cytować, oznaczać w mediach społecznościowych, bo„to już nie ma znaczenia i tak codziennie jesteśmy zagrożeni".
Nie ulegasz złudzeniu, mówiąc o „jaśniejszej twarzy Rosji"?
- Nigdy nie chciałem ulec złudzeniu, że „Rosja to kraj kurwy i szatana". Takie straszliwe historie sprzedawali mi kierowcy polskich ciężarówek, z którymi zaraz po skończeniu liceum jechałem do Moskwy. Na stopie słuchałem ich straszliwych historii, którym wierzyłem, bo ich opis potwierdzał to, co czytałem u Kapuścińskiego i młodszych, teraz znanych reportażystów. Ale z kolejnymi wyjazdami zacząłem odczuwać rozczarowanie, bo nie odnajdywałem świata, o którym czytałem, ani nie widziałem tego, o czym mówili kierowcy. Zauważyłem natomiast, że tirowcy nie zagłębiali się w szatańską Moskwę: spali przez kilka dni na strzeżonych parkingach na obwodnicy, oszczędzając na dietach i czekając na towar. Pili wódkę Biały Orzeł, droższą kilkakrotnie niż w pobliskim sklepie, jedli polskie jaja i wymieniali się podróżniczymi podaniami. Do tego zmieniali etykiety na konserwach i karmili „ruskich" psią karmą (tymi „ruskimi" byli tak naprawdę mieszkańcy Białorusi, przez którą się przejeżdżało tranzytem, ale to nie miało dla nich większego znaczenia; „ruscy to ruscy"). No więc zacząłem pisać o Rosji wbrew turpizmowi, ale równocześnie kolorowałem Wschód, upiększałem go na przekór innym reportażystom. O Rosji mówiłem, że to przecież nie Białoruś. O Białorusi – że tam nie tylko Łukaszenka.
I jeszcze, że „Związek Radziecki się skończył i odkrył przed nami polifoniczny, wielowyznaniowy i multietniczny świat, zachwycający różnorodnością, przekłuwający nasz europocentryczny balon".
- To prawda. Ale muszę dodać, że nigdy nie pisałem o polityce ani o Moskwie. Moskwa była dla mnie punktem przesiadkowym w drodze na Syberię. Nie lubiłem jej za bardzo, bo w czasie wojen w Czeczenii zawsze byłem w moskiewskim metrze zatrzymywany i legitymowany. Wtedy zaczęła się przesączać do świadomości nienawiść do innych. Ludzie z prowincji, których spotykałem w pociągach, mówili wtedy, że nie są już w stanie jeździć do Moskwy, bo ich tam zatrzymują i legitymują.
Jak się układać w głowie z Rosją polifoniczną i represyjną?
- Zakładałem, że po prostu Rosja jest inna. U nas raczej nie widziało się na ulicach policjantów z kałachami, a tam owszem, ale myślałem, że jeśli nie wchodzisz na linię strzału, to nic ci nie grozi. Zakładałem, że istnieje jakiś kompromis – oni z kałachami, ale ty możesz mieć swoje NGO-sy, a nawet jakieś niezależne media.
Z czasem zacząłem rozumieć, że służby specjalne nigdy nie odpuszczają. Raz, że muszą legitymizować siebie jako instytucję, a dwa: myślą paranoicznie, bo to leży w ich naturze.
Gubią się w cieniach i odbiciach, nie wiedzą, co jest dezinformacją, którą same stworzyły albo ktoś dla nich stworzył, a co prawdą. I szukając wrogów, dobierają się do NGO-sów, do mediów, do wspólnot religijnych.
Przez wszystkie lata pracy w Rosji starałem się znaleźć ludzi wcale nie pokaleczonych czy z przekonstruowanymi mózgami, jak mówi Andrzej Stasiuk, tylko po prostu ludzi. Bardzo ciężko doświadczonych, a przez to mogących nas też czegoś nauczyć. Zawsze sprzeciwiałem się kwitowaniu dyskusji o Rosji stwierdzeniem: Ruscy to Ruscy. Czyli kto? Jeszcze przed chwilą tak samo nazywaliśmy Ukraińców i Białorusinów, gardziliśmy nimi, a o Białorusi pieprzyliśmy, że musi się dużo nauczyć i nie ma jeszcze tego hartu ducha i oporu co w Polsce. Litości. Ja nie wierzę po prostu w „naturę" żadnego narodu.
Jednak en masse propaganda przekonstruowała im umysły, bo tylko tak można wyjaśnić poparcie dla wojny.
- Bycie Rosjaninem nie jest kwestią genetyki, tylko kwestią uwarunkowań społecznych i kulturowych. Represji, które oni zinternalizowali jako naturalny porządek świata. A skąd wiesz, co będzie u nas za dziesięć lat? Tak bardzo chcielibyśmy być inni, ale „Szuga" jest o tym, że jesteśmy też do nich bardzo podobni. Wzięlibyśmy Wilno z pocałowaniem w rękę. Nie teraz, ale odpowiednio obrabiani przez kilkanaście lat. Wyobraź sobie, że mamy tylko TVP Info i opozycyjne partie ciągle w opozycji, coraz bardziej zdegradowane, plus nacjonalistyczne bicie w bębny. I Kościół wciąż silny politycznie. Na uczelniach jest wydział cenzury i meldowania o korespondencji. I nie wolno kalać munduru. I w takiej rzeczywistości dowiadujemy się, że naziści mordują Polaków w Wilnie. Naprawdę tak nam daleko do Rosjan?
W „Szudze" podobieństwa narzucają się same.
- Słyszałem w Rosji o wstawaniu z kolan. O złych zachodnich koncernach medialnych, o konsolidacji mediów i o tym, że powinny być rosyjskie, a w praktyce kremlowskie. A kilka lat później to samo usłyszałem w Polsce. I co za ironia - tam Gazprom, tu Orlen. Echo Moskwy, zamknięte w pierwszych dniach wojny, w 60 proc. należy do Gazpromu, aczkolwiek mimo tej większości uważane było za jedno z niezależnych mediów w Rosji. Nauka dla nas jest aż nadto czytelna.
Dla wielu Rosjan „eto politika", nie widzieli związku ograniczania wolności wypowiedzi ze swoim życiem.
- Kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, słyszałem, częściej niż rzadziej, że „szatan nas poróżnił. Generalnie przykra sprawa, ale to licho szepce ludziom, by brat zabijał brata. Ja nie mam na to wpływu".
Z tego mojego mielenia Wschodu, przeżywania Rosji i Ukrainy przyszła mi do głowy myśl, że nie da się być poza polityką, której nie należy mylić z partyjniactwem. Pomimo podziałów, które się tworzą, pomimo pęknięć w rodzinach i bólu, jaki to rodzi, nie masz prawa być poza polityką.
Jeżeli nie będziesz bronić świata, który kochasz, to on się sam nie obroni.
A wtedy nagle się okaże, że za chwilę obudzimy się w świecie zamkniętej nacjonalistycznej narracji, wsobnej, prześladującej mniejszości. Niby brzmi banalnie, ale to nie jest banalne. To są rzeczy, których nie można odkładać na później. Już raz odłożyliśmy na później prawa kobiet i teraz mamy to, co mamy.
Bohater twojej książki, profesor Nikołaj Karpickij, stracił pracę w Rosji za pomaganie religijnym mniejszościom.
- Wywalili go z uczelni w Tomsku za obronę mniejszości. A potem w Chanty-Mansyjsku, bo wziął udział w konferencji naukowej w Ukrainie i na FB potępił rosyjską inwazję. Jest teraz w Kramatorsku-Słowiańsku pod ostrzałem. Wykłada na ukraińskiej uczelni rolniczej za stawkę asystenta i pisze, że zaczął nowy semestr. Studentki przepraszają, że im się rwie net, ale w piwnicach jest słaby zasięg, a moździerze straszne.
Rosjanin uciekł do Ukrainy wbrew propagandowemu truciu, że tam „banderowcy krzyżują dzieci"?
- Zarabiał dziesięć razy mniej, kupował marchewki i rzepę, bo tak najtaniej można się wyżywić, i mówił, że pieniądze to nic, bo ma teraz wolność. W 2019 roku jeździłem z nim po strefie frontowej, zatrzymał nas ukraiński patrol. Profesor pokazał im rosyjski paszport i nic, zero złego słowa nie usłyszał. A przecież w Donbasie tłuką się z Rosjanami. To ilustruje, jak bardzo różniła się Ukraina od osaczonej służbami Rosji. Oczywiście, że pytali go też w Ukrainie, czy to prawda, że daje zaliczenia za darmo, bo nie wiedzą, jak to możliwe, nie mogli się nadziwić. W Ukrainie płaciłeś za wszystko, to było typowe.
W Donbasie cywile płacili i za to, by ukraińska armia nie rozwaliła im moździerzami domu.
- Wojna to nie jest Tolkien. Nie jest tak, że z jednej strony masz orki i barbarzyńców o azjatyckich rysach, a z drugiej strony stoją szlachetni ludzie, a krasnolud z elfem przechwalają się, ile kto ściął głów.
Twój dom może ci spalić twoja armia. Mogą ci w ogródku ustawić front, a ty przez kontakty w stolicy będziesz błagać, by pozwolili ci zabrać dwie tony węgla na zimę. Jeżeli się ustawiają z moździerzem do strzału, a ty widzisz, że zwrotka pójdzie na twój dom albo sklep, dajesz wódkę lub pieniądze, by jednak nie poszła, tylko żeby twoi ukraińscy bracia przesunęli się dalej. To też jest część wojny.
W Donbasie spotkałeś ludzi, którym ukraińską tożsamość zbudowała wojna. Rosyjskojęzyczna uchodźczyni z Charkowa wspomniała mi, że po wybuchu wojny jej wszyscy znajomi zaczęli używać języka ukraińskiego. Nikt się z nikim w tej sprawie nie umawiał, jej zdaniem to była robota podświadomości.
- Moi bohaterowie z Donbasu byli rosyjskojęzyczni, a co więcej, duża część mówiła, że nie ma dla nich znaczenia, czy są Ukraińcami. Ci, którzy opowiadali mi o swojej wierze, też nie mieli silnej tożsamości ukraińskiej. Byli pacyfistami i w Związku Radzieckim szli do więzienia za odmowę służby wojskowej. A tu nagle się okazało, że ci pacyfiści o znikomej ukraińskiej tożsamości wożą mnie po strefie frontowej. W dodatku wielu z nich skręciło radykalnie na prawo, współtworząc Prawy Sektor.
Putin, chcąc wchłonąć Ukrainę, przelicytował. Może gdyby działał na miękko, sama zwróciłaby się do Rosji zmęczona trzymaniem jej w unijnym przedpokoju, a może nawet poza nim. Zamiast tego umocnił ukraińską tożsamość i rozpalił nienawiść, która będzie płonąć przez całe pokolenia.